Między młotem a kowadłem: Moja walka o szacunek w rodzinie męża

– Znowu przypaliłaś ziemniaki, Marto? – głos pani Jadwigi przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy kuchence, próbując ukryć drżące dłonie. Paweł, mój mąż, siedział przy stole i udawał, że nie słyszy. Teściowa patrzyła na mnie z wyższością, jakby czekała na kolejną moją porażkę. – Kiedyś to Ania robiła wszystko idealnie – dodała, nie spuszczając ze mnie wzroku.

To był kolejny z wielu wieczorów, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu. Od ślubu minęły dwa lata, a ja wciąż byłam dla niej „tą drugą”. Ania – była żona Pawła – była dla pani Jadwigi wzorem: piękna, wykształcona, zawsze uśmiechnięta. Ja? Zwykła dziewczyna z małego miasta, bez dyplomu i bez manier, które ona tak ceniła.

– Mamo, daj spokój – odezwał się w końcu Paweł, ale jego głos był słaby, niemal przepraszający. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Nigdy tego nie robił. Zawsze powtarzał: „Ona już taka jest, nie przejmuj się”. Ale jak miałam się nie przejmować, skoro codziennie słyszałam, że jestem niewystarczająca?

Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę upokorzona. Było to na Wigilii. Przy całej rodzinie pani Jadwiga powiedziała: – Marto, może ty podasz barszcz? W końcu musisz się czegoś nauczyć od nas. Wszyscy się zaśmiali, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Z czasem zaczęłam unikać wspólnych spotkań. Wymyślałam wymówki, żeby nie jechać do teściowej na obiad. Paweł był coraz bardziej zirytowany moim zachowaniem. – Przesadzasz – mówił. – Mama po prostu chce dobrze.

Ale ja wiedziałam swoje. Każde jej słowo było jak ukłucie szpilki. Każda uwaga o Ani bolała bardziej niż poprzednia. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle powinnam była wychodzić za Pawła. Czy miłość wystarczy, żeby przetrwać taki codzienny terror?

Pewnego dnia postanowiłam się zbuntować. Przygotowałam obiad dokładnie według przepisu pani Jadwigi. Wszystko było perfekcyjne: rosół klarowny jak łza, schab soczysty, ziemniaki sypkie. Kiedy podałam danie na stół, teściowa spojrzała na mnie z chłodnym uśmiechem.

– No proszę, jednak można się czegoś nauczyć – powiedziała z przekąsem.

Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam: – Dziękuję za inspirację. Czasem warto posłuchać kogoś bardziej doświadczonego.

W jej oczach zobaczyłam cień zaskoczenia. Po raz pierwszy nie spuściłam wzroku. Poczułam się silniejsza, choć serce waliło mi jak młotem.

Od tego dnia zaczęłam stawiać granice. Kiedy pani Jadwiga krytykowała moje gotowanie czy sposób wychowania dzieci, odpowiadałam spokojnie: – Rozumiem, że masz inne zdanie, ale to nasza rodzina i nasze decyzje.

Paweł był zaskoczony moją zmianą. – Co się z tobą stało? – zapytał pewnego wieczoru.

– Po prostu mam dość bycia workiem treningowym twojej matki – odpowiedziałam szczerze.

Nie spodobało mu się to. Coraz częściej kłóciliśmy się o jego mamę. On twierdził, że przesadzam; ja czułam się coraz bardziej samotna.

Punktem kulminacyjnym była niedziela wielkanocna. Cała rodzina zebrała się przy stole. Pani Jadwiga zaczęła opowiadać o Ani: jak świetnie radzi sobie za granicą, jak dobrze wychowuje dzieci swojego nowego partnera.

– A ty, Marto? Może powinnaś wziąć przykład z Ani? – rzuciła nagle.

Wstałam od stołu i spojrzałam jej prosto w oczy.

– Może czas przestać żyć przeszłością i zaakceptować teraźniejszość? Jestem żoną Pawła i matką jego dzieci. Jeśli nie potrafisz tego zaakceptować, trudno. Ale nie pozwolę ci już więcej mnie poniżać.

Zapadła cisza. Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem, a reszta rodziny spuściła wzrok.

Po tym wydarzeniu relacje w rodzinie zmieniły się na zawsze. Pani Jadwiga przez kilka tygodni nie odzywała się do mnie ani do Pawła. On sam zaczął dostrzegać, jak bardzo jego matka wpływała na nasze życie.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy prawdziwą rodziną. Ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu odebrać sobie godności.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa podobne upokorzenia ze strony teściowych? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a szacunkiem do siebie?