Między łańcuchami rodziny: Cena milczenia

– Znowu dzwonią – powiedział Michał, patrząc na wyświetlacz telefonu z miną, którą znałam aż za dobrze. W jego oczach pojawił się cień zmęczenia, a ja poczułam, jak w moim żołądku zaciska się lodowaty węzeł. Była sobota, mieliśmy wreszcie wyjść razem do kina, pierwszy raz od miesięcy. Ale dźwięk telefonu rozciął naszą chwilową radość jak brzytwa.

– Odbierz – szepnęłam, choć w środku krzyczałam: „Nie rób tego! Nie dziś!”

Michał westchnął i przeszedł do kuchni. Słyszałam jego cichy głos, pojedyncze słowa: „Tak, mama… Rozumiem… Ile tym razem?… Tak, przekażę.”

Wrócił po kilku minutach, nie patrząc mi w oczy. – Musimy im znowu pomóc. Tata miał awarię samochodu, a mama… – urwał, jakby nie miał już siły tłumaczyć.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Ile razy już to słyszałam? Ile razy nasze plany rozpadały się przez kolejne „awarie”, „leki”, „nieprzewidziane wydatki”? Michał pracował po godzinach, ja brałam dodatkowe zlecenia z domu, a mimo to ciągle byliśmy pod kreską. Wszystko przez to, że jego rodzice traktowali go jak bankomat.

Pamiętam pierwszy raz, gdy poprosili o pomoc. Byliśmy świeżo po ślubie, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Michał był wtedy taki szczęśliwy – mówił, że teraz zaczynamy nowe życie, że wszystko będzie dobrze. Ale już wtedy zadzwoniła jego mama: „Michałku, tata miał wypadek w pracy, musimy zapłacić za lekarza.” Oddaliśmy im wtedy nasze oszczędności na wakacje. Myślałam: „To tylko raz.”

Ale potem przyszły kolejne prośby. Zawsze coś: rachunki za prąd, naprawa dachu, nowa lodówka. Z czasem przestałam liczyć te przelewy. Michał nigdy nie odmawiał. Nawet kiedy musieliśmy zrezygnować z remontu łazienki czy odkładać zakup nowego łóżka dla naszej córki Zosi.

Zosia… Miała siedem lat i coraz częściej pytała: „Mamo, dlaczego nie możemy pojechać nad morze jak inne dzieci?” Co miałam jej odpowiedzieć? Że dziadkowie zjedli nasze wakacje?

Czułam narastającą frustrację i żal. Próbowałam rozmawiać z Michałem:

– Kochanie, musimy pomyśleć o sobie. O Zosi. Nie możemy ciągle wszystkiego oddawać twoim rodzicom.

– Oni nie mają nikogo innego – odpowiadał zawsze cicho. – Gdyby nie my…

– Ale my też mamy swoje życie! – podniosłam głos pewnego wieczoru. – Ile jeszcze będziemy tak żyć? Kiedy wreszcie będziemy mogli coś zbudować?

Michał milczał długo. Widziałam, jak bardzo jest rozdarty. Kochał mnie i Zosię, ale czuł się odpowiedzialny za swoich rodziców. Wiedziałam też, że jego matka potrafiła grać na emocjach – płakała przez telefon, mówiła o samotności i chorobach.

Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z teściową osobiście. Pojechałam do nich sama, bez Michała. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ona patrzyła na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem.

– Pani Anno – zaczęłam ostrożnie – bardzo nam ciężko. Michał pracuje ponad siły, ja też dorabiam ile mogę. Może moglibyście państwo spróbować trochę oszczędzać?

Spojrzała na mnie z oburzeniem.

– Myślisz, że nam się dobrze żyje? Ty nie rozumiesz, co to znaczy być matką! Michał zawsze był dobrym synem. Gdyby nie on…

– Ale on ma teraz własną rodzinę – przerwałam jej drżącym głosem. – My też potrzebujemy bezpieczeństwa.

Wstała gwałtownie od stołu.

– Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć! To przez ciebie Michał się zmienił! Zawsze byłaś przeciwko nam!

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Michał próbował mnie pocieszyć, ale widziałam w jego oczach strach – bał się konfliktu z matką bardziej niż czegokolwiek innego.

Od tamtej pory było tylko gorzej. Teściowa dzwoniła częściej, czasem nawet do mnie. Potrafiła płakać do słuchawki albo grozić, że jeśli nie pomożemy, stanie się coś złego.

Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – była smutna i zamknięta w sobie. Nauczycielka zapytała mnie kiedyś na wywiadówce:

– Czy wszystko w domu jest w porządku? Zosia wydaje się bardzo przygaszona.

Poczułam wtedy ogromny wstyd i bezsilność. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.

Pewnego wieczoru usiadłam z Michałem przy stole. Było już późno, Zosia spała.

– Nie dam już rady – powiedziałam cicho. – Albo coś się zmieni, albo…

Spojrzał na mnie przerażony.

– Co masz na myśli?

– Nie mogę tak żyć. Nie mogę patrzeć, jak nasza córka cierpi przez twoich rodziców. Musisz postawić granicę.

Milczał długo. Widziałam walkę w jego oczach – lojalność wobec rodziców kontra miłość do nas.

– Spróbuję z nimi porozmawiać – powiedział w końcu.

Następnego dnia zadzwonił do matki i powiedział jej jasno: „Nie możemy już pomagać tak często. Musimy zadbać o siebie.”

Była awantura. Teściowa płakała i krzyczała przez telefon. Michał był załamany przez kilka dni, ale potem… coś się zmieniło. Przestały przychodzić telefony z prośbami o pieniądze. Zosia zaczęła się uśmiechać częściej. My powoli odbudowywaliśmy nasze życie.

Ale czasem budzę się w nocy i zastanawiam: czy zrobiłam dobrze? Czy można być szczęśliwym kosztem innych? A może czasem trzeba być egoistą, żeby ocalić własną rodzinę?