Między garnkami a ciszą: Codzienna walka przy stole
— Znowu odgrzewane? — głos Dariusza przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, która jeszcze godzinę temu pachniała nadzieją na spokojny wieczór. Teraz czułam tylko ciężar jego spojrzenia na moich plecach. — Przecież wiesz, że nie lubię odgrzewanego jedzenia.
Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego wpatrywałam się w bulgoczącą ciecz, jakby mogła mi podpowiedzieć, co powiedzieć, żeby nie wybuchnąć. W końcu westchnęłam cicho i nalałam mu porcję do talerza. — Dariusz, nie zawsze mam czas gotować coś nowego. Pracuję, sprzątam, zajmuję się domem… — zaczęłam, ale on już odsuwał talerz na bok.
— Lepiej nic niż takie coś — mruknął i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z zapachem cebuli i goryczą w gardle.
To powtarzało się codziennie. Rano szybkie śniadanie — jajecznica, bo tylko świeża. Potem obiad, który musiał być przygotowany tuż przed jego powrotem z pracy. Kolacja? Najlepiej nic, bo „po co jeść byle co”. Każdy dzień był jak powtórka tego samego przedstawienia, w którym grałam rolę kucharki i milczącej towarzyszki życia.
Kiedyś gotowanie sprawiało mi radość. Pamiętam nasze początki — jak Dariusz przychodził do kuchni, obejmował mnie od tyłu i podkradał kawałek marchewki z deski. Śmialiśmy się wtedy z moich kulinarnych eksperymentów. Teraz nawet nie patrzy na to, co robię. Liczy się tylko to, czy jedzenie jest świeże.
Próbowałam z nim rozmawiać. — Dariusz, może byśmy czasem zamówili coś na wynos? Albo ugotowali razem? — zaproponowałam pewnego wieczoru, kiedy wrócił zmęczony po pracy.
Spojrzał na mnie tak, jakby nie rozumiał języka, którym mówię. — Po co zamawiać? Ty przecież siedzisz w domu popołudniami. To chyba nie problem ugotować coś nowego?
Zacisnęłam pięści pod stołem. Pracuję zdalnie do późna, ale dla niego to nie praca. Dla niego liczy się tylko to, co widzi: czysty dom i świeże jedzenie na stole.
Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Udawałam, że muszę coś jeszcze zrobić przy komputerze albo wychodziłam na spacer z psem tuż przed obiadem. Wolałam samotność niż kolejną krytykę.
Moja mama zauważyła zmianę we mnie podczas jednej z naszych rozmów telefonicznych.
— Kasiu, co się dzieje? Brzmisz tak… smutno — zapytała z troską.
— Nic mamo, po prostu jestem zmęczona — skłamałam. Jak miałam jej powiedzieć, że czuję się jak służąca we własnym domu?
W końcu nie wytrzymałam. Pewnego wieczoru, kiedy Dariusz po raz kolejny odmówił jedzenia „odgrzewanej” zupy, wybuchłam:
— Czy ty w ogóle widzisz, ile robię dla tego domu? Czy zauważasz mnie jeszcze? Czy jestem dla ciebie tylko kucharką?
Zaskoczył mnie jego spokój. — Przesadzasz. Po prostu lubię świeże jedzenie. To taki problem?
— Tak! Bo ja też jestem człowiekiem! Też mam prawo być zmęczona! — krzyknęłam przez łzy.
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem wzruszył ramionami i wyszedł do salonu.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo naszej rozmowy. Czy naprawdę przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale przecież ja też mam swoje granice.
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Po pracy poszłam do kawiarni na rogu i zamówiłam ulubioną szarlotkę z bitą śmietaną. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na ludzi przechodzących ulicą. Przez chwilę poczułam się wolna.
Wróciłam do domu później niż zwykle. Dariusz siedział przy stole i czekał.
— Gdzie byłaś? — zapytał chłodno.
— Na kawie. Potrzebowałam chwili dla siebie — odpowiedziałam spokojnie.
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby pierwszy raz zobaczył we mnie kogoś innego niż kucharkę.
— A obiad?
— Nie ugotowałam dzisiaj obiadu — powiedziałam stanowczo. — Jeśli jesteś głodny, możesz coś sobie zrobić.
Nie odezwał się już tego wieczoru ani słowem. Atmosfera była gęsta od niewypowiedzianych pretensji i żalu.
Minęły kolejne dni. Gotowałam coraz rzadziej, coraz częściej wychodziłam z domu sama lub spotykałam się z koleżankami po pracy. Dariusz był coraz bardziej zirytowany moją „zmianą”.
Pewnego dnia wrócił wcześniej i zobaczył mnie siedzącą na kanapie z książką zamiast przy garnkach.
— Co się z tobą dzieje? — zapytał zirytowany.
— Zaczynam żyć swoim życiem — odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.
Nie rozumiał tego. Dla niego dom to miejsce, gdzie wszystko ma być na czas i po jego myśli. Ale ja już nie chciałam być tylko dodatkiem do jego wygody.
Czasem zastanawiam się, czy to wszystko ma jeszcze sens. Czy można odbudować miłość tam, gdzie została tylko rutyna i wzajemne pretensje? Czy warto walczyć o siebie kosztem wspólnego życia?
Patrzę na swoje odbicie w oknie kuchennym i pytam samą siebie: kiedy ostatni raz byłam naprawdę szczęśliwa? Może czas przestać szukać odpowiedzi w garnkach i zacząć szukać jej w sobie?
Czy inni też czują się czasem tak samotni we własnym domu? Czy odwaga do zmiany zawsze musi tyle kosztować?