Między czterema ścianami – lato, które zmieniło wszystko

— Ach, jak wspaniałą macie willę – przestronną, jasną i przytulną! Powinniśmy z Petrem przyjechać do was na lato, żeby na dwa miesiące odpocząć – oznajmiła teściowa w dniu naszej przeprowadzki. Stałam wtedy w progu nowego domu, jeszcze pachnącego świeżą farbą i marzeniami o spokojnym życiu. Uśmiechnęłam się uprzejmie, choć w środku poczułam ukłucie niepokoju. Dwa miesiące? W naszym domu? Z teściową, która potrafiła jednym spojrzeniem wywrócić mój świat do góry nogami?

Nie minął tydzień, a już czułam się jak gość we własnym domu. Kinga, moja teściowa, miała swoje zdanie na każdy temat – od koloru zasłon po sposób, w jaki gotuję rosół. — Wiesz, Marto, moja mama zawsze mówiła, że rosół gotuje się powoli, a nie tak na szybko — rzuciła pewnego ranka, kiedy próbowałam przygotować obiad przed pracą. — Może dlatego twój Marek tak chudnie?

Marek tylko wzruszył ramionami i wrócił do czytania gazety. Zawsze taki sam – unikał konfliktów, pozwalał matce mówić wszystko, co jej ślina na język przyniesie. A ja? Zaciskałam zęby i liczyłam dni do września.

Najgorsze były wieczory. Kiedy już myślałam, że mogę odpocząć po całym dniu pracy i domowych obowiązkach, Kinga siadała obok mnie na kanapie z kubkiem herbaty i zaczynała swoje opowieści o tym, jak to ona wszystko robiła lepiej. — Wiesz, Marta, kiedy Marek był mały, nigdy nie pozwalałam mu siedzieć przed telewizorem wieczorami. Zawsze czytał książki albo grał w szachy z ojcem. Może powinniście spróbować?

Pewnego dnia nie wytrzymałam. — Kinga, to jest nasz dom. Chciałabym czasem po prostu odpocząć — powiedziałam cicho, ale stanowczo. Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby pierwszy raz usłyszała mój głos.

— Oczywiście, rozumiem — odpowiedziała chłodno i wyszła z pokoju. Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Marek udawał, że nic się nie stało. Ja czułam się winna i zła jednocześnie.

Kulminacja przyszła pewnego sobotniego popołudnia. Siedziałam w salonie z książką, próbując choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. Nagle usłyszałam podniesione głosy z kuchni.

— No i co to ma być?! — zawołała Kinga, nie kryjąc irytacji, stojąc na środku salonu. Jej głos drżał ze złości. Rozejrzała się po pokoju, jakby szukając odpowiedzi na swoje pytanie wśród mebli lub ścian. — Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!

Na kanapie, rozluźniony, oparty na poduszkach, siedział Marek. W jednej ręce trzymał pilot od telewizora, w drugiej chipsy.

— Mamo, daj spokój — mruknął bez entuzjazmu.

— Nie będę dawała spokoju! To jest dom! Tu się nie je na kanapie! — krzyczała dalej Kinga.

Poczułam, jak we mnie coś pęka.

— Kinga! — podniosłam głos pierwszy raz od lat. — To jest NASZ dom! Jeśli chcesz tu mieszkać przez wakacje, musisz zaakceptować nasze zasady!

Zapadła cisza. Nawet Marek spojrzał na mnie zaskoczony.

Kinga patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu. Potem odwróciła się na pięcie i wyszła z salonu trzaskając drzwiami.

Wieczorem przyszła do mnie do kuchni. Usiadła naprzeciwko i przez chwilę milczałyśmy.

— Wiesz… — zaczęła cicho — …może rzeczywiście trochę przesadzam. Po prostu… zawsze chciałam dla Marka jak najlepiej. A teraz czuję się tu trochę obco.

Spojrzałam na nią uważnie. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie tylko apodyktyczną teściową, ale też kobietę zagubioną w nowej rzeczywistości.

— Ja też chcę dla niego dobrze — odpowiedziałam spokojnie. — Ale musimy znaleźć jakiś kompromis.

Od tamtej pory było trochę lepiej. Kinga starała się mniej komentować moje decyzje, a ja próbowałam być bardziej wyrozumiała dla jej lęków i przyzwyczajeń. Marek powoli zaczął dostrzegać napięcia między nami i czasem nawet stawał po mojej stronie.

Jednak lato ciągnęło się niemiłosiernie długo. Każdy dzień był próbą cierpliwości i wytrwałości. Czasem miałam ochotę uciec gdzieś daleko – byle nie słyszeć kolejnych rad i uwag.

Kiedy we wrześniu teściowie wyjechali do siebie, usiadłam na tej samej kanapie i poczułam ulgę tak wielką, że aż się rozpłakałam.

Marek przyszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Powinienem był cię bardziej wspierać.

Patrzyłam przez okno na ogród zalany jesiennym słońcem i zastanawiałam się: czy naprawdę można nauczyć się żyć razem pod jednym dachem z rodziną? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z siebie? A może to właśnie takie trudne chwile uczą nas najwięcej o sobie samych?