Między ciszą a krzykiem: Dziennik Marii z warszawskiego blokowiska

— Znowu nie ma mleka? — głos Pawła odbił się echem w ciasnej kuchni. Stałam przy zlewie, wpatrując się w brudne naczynia, które zdawały się mnożyć szybciej niż nasze rachunki. Moje ręce drżały, choć próbowałam to ukryć. — Przecież mówiłem ci wczoraj, żebyś kupiła.

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedną myśl: „Nie dam rady”. Od kilku dni czułam ciągłe zmęczenie. Tyle spraw do załatwienia, a ja marzyłam tylko, żeby usiąść i nie ruszać się, a najlepiej położyć i leżeć. Na jedzenie patrzyłam z niechęcią. Zrobiłam test ciążowy, który potwierdził moje przypuszczenia. Dwa lata temu wróciłam z urlopu macierzyńskiego, ledwo odpoczęłam od pieluch i śpioszków, a teraz znowu…

— Maria, słyszysz mnie? — Paweł podszedł bliżej, spojrzał na mnie z irytacją.

— Przepraszam — wyszeptałam, nie patrząc mu w oczy. — Po prostu… zapomniałam.

— Ty ostatnio wszystko zapominasz — mruknął i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami.

Zostałam sama z własnym oddechem i szumem lodówki. Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić. W pokoju obok rozległ się płacz Hani. Miała dopiero dwa lata, a już potrafiła wyczuć moje napięcie. Przysiadłam na kanapie, przytulając ją do siebie. Jej ciepło było jedynym, co trzymało mnie jeszcze na powierzchni.

Wieczorem Paweł wrócił późno. Pachniał papierosami i zmęczeniem. Usiadł ciężko przy stole, nie patrząc na mnie.

— Musimy pogadać — powiedział cicho.

Serce mi zamarło. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć o ciąży, ale bałam się jego reakcji. Ostatnio coraz częściej kłóciliśmy się o pieniądze, o brak czasu dla siebie, o zmęczenie. O wszystko.

— Paweł… jestem w ciąży — wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę milczał.

— To chyba żart… — szepnął. — Przecież ledwo sobie radzimy z jednym dzieckiem.

— Wiem — odpowiedziałam cicho. — Ale stało się.

— I co teraz? — jego głos był pełen rozpaczy i gniewu jednocześnie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Sama zadawałam sobie to pytanie od kilku dni. Czy damy radę? Czy nasze małżeństwo to wytrzyma?

Następne dni mijały w napięciu. Paweł był coraz bardziej nieobecny, zamykał się w sobie. Ja próbowałam ogarnąć dom, pracę i Hanię, ale czułam się coraz gorzej. Zaczęły się mdłości, zawroty głowy, bezsenność. Często płakałam po nocach, kiedy wszyscy już spali.

Mama zadzwoniła któregoś wieczoru.

— Mario, wszystko w porządku? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.

Chciałam jej powiedzieć prawdę, ale zabrakło mi odwagi. Zawsze powtarzała: „Trzeba być silnym dla rodziny”. Ale ja już nie byłam silna.

— Wszystko dobrze, mamo — skłamałam.

W pracy też zaczęli zauważać moją zmianę. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę.

— Mario, jesteś ostatnio rozkojarzona. Jeśli coś się dzieje…

Pokręciłam głową i wymusiłam uśmiech.

— To tylko zmęczenie.

Ale zmęczenie nie mijało. Wracałam do domu i miałam ochotę tylko płakać albo spać przez tydzień bez przerwy. Hania coraz częściej domagała się mojej uwagi, a ja nie miałam siły nawet się z nią bawić.

Pewnego dnia usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać dziennik. Musiałam gdzieś wyrzucić te wszystkie emocje, których nie umiałam już dusić w sobie:

„Dziś znowu pokłóciliśmy się z Pawłem o drobiazgi. On mówi, że jestem nie do zniesienia, ja czuję się niewidzialna. Boję się tej nowej ciąży bardziej niż czegokolwiek wcześniej. Nie wiem, czy dam radę być dobrą matką dla dwójki dzieci…”

Z czasem dziennik stał się moim jedynym powiernikiem. Pisałam o wszystkim: o strachu przed przyszłością, o samotności wśród ludzi, o tym, jak bardzo brakuje mi wsparcia.

Któregoś wieczoru Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł obok mnie na kanapie i długo milczał.

— Przepraszam — powiedział w końcu cicho. — Wiem, że ostatnio jestem trudny… Po prostu boję się tak samo jak ty.

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

— Ja też się boję — wyszeptałam.

Objął mnie delikatnie i przez chwilę poczułam ulgę. Ale wiedziałam, że to tylko chwilowe ukojenie.

Następnego dnia postanowiłam zadzwonić do poradni psychologicznej na Mokotowie. Bałam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek innego w życiu. Przyznać się do słabości? Poprosić o pomoc?

— Dzień dobry, chciałabym umówić się na wizytę…

Głos po drugiej stronie był ciepły i spokojny.

— To bardzo dobrze, że pani dzwoni. Proszę pamiętać: prosić o pomoc to nie słabość.

Po tej rozmowie poczułam pierwszy raz od dawna cień nadziei.

Dziś piszę te słowa z nowym poczuciem siły. Wiem już, że nie muszę być sama ze swoimi problemami. Że czasem trzeba poprosić o pomoc — dla siebie i dla tych, których kochamy najbardziej.

Czy naprawdę musimy być zawsze silni? Czy może czasem warto pozwolić sobie na słabość? Może właśnie wtedy zaczyna się prawdziwe życie…