Mąż mojej córki myślał, że poszczęściło mu się w życiu, ponieważ mamy własny biznes – nie spodziewał się jednak, że będzie musiał pracować

– Adam, czy możesz mi pomóc z zamówieniami? – zapytałam, ledwo powstrzymując irytację, kiedy po raz trzeci tego dnia zobaczyłam go siedzącego na kanapie z telefonem w ręku. Moja córka Alicja stała obok niego, zniecierpliwiona i wyraźnie zakłopotana. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko ciche brzęczenie powiadomień z jego smartfona.

Adam spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby nie do końca rozumiał powagę sytuacji. – Jasne, zaraz przyjdę – odpowiedział, ale nawet nie podniósł się z miejsca. Wtedy poczułam, jak narasta we mnie frustracja. Przecież to nie pierwszy raz. Od kiedy Alicja wyszła za Adama, nasz dom stał się miejscem nieustannych napięć i niedopowiedzeń.

Dziesięć lat temu razem z mężem, Piotrem, otworzyliśmy internetowy sklep odzieżowy. Z początku ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, ale pandemia zmieniła wszystko. Ludzie zaczęli kupować online jak szaleni. Pracowaliśmy dniami i nocami, pakując paczki w naszym małym salonie. W końcu udało nam się wynająć magazyn i zatrudnić dwie osoby do pomocy. Zawsze powtarzałam dzieciom: „Nic nie przychodzi łatwo. Każda złotówka to godziny ciężkiej pracy.”

Alicja była naszą dumą – ambitna, zdolna, skończyła studia z wyróżnieniem. Kiedy poznała Adama na uczelni, wydawało się, że to idealny chłopak: uprzejmy, elokwentny, z dobrego domu. Szybko się zaręczyli i jeszcze szybciej pobrali. Adam od początku sprawiał wrażenie człowieka pewnego siebie, ale też trochę… leniwego? Może to złe słowo. Raczej – wygodnego.

Po ślubie zamieszkali u nas. Tłumaczyli się wysokimi cenami wynajmu w Warszawie i tym, że „to tylko na chwilę”. Nie miałam nic przeciwko – w końcu rodzina jest najważniejsza. Ale już po kilku tygodniach zaczęły się pierwsze zgrzyty.

Adam coraz częściej wspominał o naszym biznesie. – Macie szczęście – mówił przy kolacji. – Tyle lat pracy i teraz możecie sobie pozwolić na wszystko. Pewnie już nie musicie się martwić o przyszłość.

Próbowałam tłumaczyć: – Adamie, to nie jest tak różowo. Każdego dnia walczymy o klienta. Konkurencja nie śpi.

On tylko kiwał głową i uśmiechał się pobłażliwie.

Pewnego dnia Alicja przyszła do mnie do kuchni ze spuszczoną głową.
– Mamo, Adam chciałby dołączyć do firmy. Mówi, że mógłby zająć się social mediami albo czymś takim.

Z jednej strony ucieszyłam się – może wreszcie zobaczy, ile to kosztuje wysiłku? Z drugiej strony miałam złe przeczucia.

Zgodziłam się. Adam dostał swoje biurko w magazynie i dostęp do firmowego Instagrama. Przez pierwsze dni rzeczywiście coś tam publikował: zdjęcia paczek, relacje z pakowania zamówień. Ale szybko mu się znudziło. Coraz częściej znikał na długie przerwy na kawę albo wychodził „na spotkanie biznesowe”, które kończyło się godzinami spędzonymi w galerii handlowej.

Piotr próbował rozmawiać z nim po męsku:
– Adam, jeśli chcesz być częścią firmy, musisz dawać coś od siebie. Tu nie ma miejsca na lenistwo.

Adam wzruszał ramionami:
– Przecież robię co mogę. Nie każdy musi być robotem.

Alicja coraz częściej płakała po nocach. Przychodziła do mnie i mówiła:
– On myślał, że wszystko będzie łatwe. Że skoro macie firmę, to pieniądze same będą spadać z nieba.

Czułam się rozdarta między lojalnością wobec córki a narastającą irytacją wobec jej męża. Próbowałam rozmawiać z Adamem spokojnie:
– Adamie, rozumiem, że początki są trudne. Ale musisz zrozumieć: tu każdy pracuje na wspólny sukces.

On tylko patrzył na mnie z lekkim politowaniem:
– Pani Aniu, ja mam inne podejście do życia. Nie chcę harować jak wół całe życie.

Wtedy puściły mi nerwy:
– A kto powiedział, że życie jest łatwe? Myślisz, że wszystko dostaniesz za darmo?

Adam wstał od stołu i wyszedł bez słowa.

Od tego dnia atmosfera w domu była napięta jak struna. Alicja zamknęła się w sobie. Adam coraz częściej nocował u kolegów albo wracał późno w nocy.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Piotrem przy kuchennym stole.
– Co mamy zrobić? – zapytałam cicho.
– Musimy postawić sprawę jasno – odpowiedział mąż. – Albo zacznie traktować firmę poważnie, albo musi znaleźć inną pracę i mieszkanie.

Następnego dnia zaprosiliśmy Adama na rozmowę.
– Adamie – zaczął Piotr – musisz podjąć decyzję. Albo angażujesz się w firmę na sto procent i bierzesz odpowiedzialność za swoje zadania, albo szukasz pracy gdzie indziej i wyprowadzacie się z Alicją.

Adam był wyraźnie zaskoczony.
– Myślałem… myślałem, że skoro jestem rodziną, to… – zaczął niepewnie.
– Właśnie dlatego musisz dawać przykład – przerwałam mu stanowczo.

Przez chwilę panowała cisza. W końcu Adam powiedział:
– Dobrze. Spróbuję jeszcze raz.

Ale nic się nie zmieniło. Po kilku tygodniach Adam sam zaproponował Alicji przeprowadzkę do jego rodziców pod Warszawą. Wyprowadzili się nagle, bez pożegnania.

Od tamtej pory widujemy ich rzadko. Alicja dzwoni czasem wieczorami i płacze do słuchawki:
– Mamo, on dalej myśli, że życie powinno być łatwe…

Czasem zastanawiam się: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy powinniśmy byli wcześniej postawić granice? A może to po prostu znak czasów – młodzi chcą mieć wszystko od razu, bez wysiłku?

Czy naprawdę można nauczyć kogoś odpowiedzialności? Czy to już kwestia charakteru? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak poradziliście sobie z podobnymi problemami?