„Mamo, to jest moja córka” – Gdy mój syn stanął w drzwiach z niemowlęciem na rękach, świat mi się zawalił
– Mamo, musisz mi pomóc. To jest moja córka. – Głos Kuby drżał, a w jego oczach widziałam strach, którego nigdy wcześniej nie znałam. Stał w progu naszego mieszkania na warszawskim Bródnie, trzymając w ramionach zawiniątko. Była trzecia nad ranem. Za oknem padał deszcz, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.
– Co ty mówisz? – wykrztusiłam, patrząc na niego i na maleństwo, które spało spokojnie, nieświadome burzy, jaka właśnie przetaczała się przez nasze życie.
Kuba miał wtedy 16 lat. Zawsze był spokojnym chłopakiem – trochę zamkniętym w sobie, zapatrzonym w komputer i książki o historii. Nigdy nie sprawiał większych problemów. Owszem, czasem wracał później do domu, czasem miał gorsze oceny, ale nigdy nie pomyślałabym, że stanie przede mną z własnym dzieckiem.
– To… to twoja córka? – powtórzyłam głucho.
– Tak. Matka ją zostawiła u mnie dzisiaj wieczorem. Powiedziała, że nie daje rady. Że mam sobie radzić sam.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Usiadłam ciężko na krześle w kuchni. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko ciche pochrapywanie niemowlęcia.
– Kuba… Jak to się stało? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Bałem się. Myślałem, że jakoś to będzie. Że ona się zajmie małą… Ale ona po prostu wyszła. Zostawiła mi ją i powiedziała, że już nie wróci.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam łzy w oczach mojego syna. Przysiadł obok mnie i spuścił głowę.
– Nie wiem, co robić, mamo – wyszeptał.
W jednej chwili przestałam być tylko matką – musiałam stać się babcią i opiekunką dla tej maleńkiej istoty. W głowie kłębiły mi się pytania: Co powiem w pracy? Jak poradzimy sobie finansowo? Co powiedzą sąsiedzi? Ale najgorsze było to uczucie zawodu i żalu – czy naprawdę tak źle wychowałam swojego syna?
Następne dni były jak życie we śnie. Kuba chodził do szkoły, a ja zajmowałam się małą Zosią. Nie miałam pojęcia o pieluchach, karmieniu butelką czy kolkach niemowlęcych. Wszystkiego uczyłam się od nowa – jakby czas cofnął się o dwadzieścia lat. W pracy musiałam wziąć urlop na żądanie, a potem L4 na „opiekę nad członkiem rodziny”.
Ojciec Kuby odszedł od nas dawno temu – miał nową rodzinę pod Poznaniem i kontaktował się z synem tylko od święta. Kiedy zadzwoniłam do niego z wiadomością o wnuczce, usłyszałam tylko:
– To twój problem, Anka. Ja już swoje wychowałem.
Zostałam sama z tym wszystkim.
Najgorsze były rozmowy z rodziną i sąsiadami. Moja mama – babcia Kuby – była wściekła:
– Jak mogłaś do tego dopuścić? Gdzie byłaś, kiedy twój syn robił takie rzeczy?
Sąsiadka z naprzeciwka patrzyła na mnie z politowaniem:
– Taka porządna kobieta, a tu taka historia… No kto by pomyślał?
Czułam się upokorzona i osamotniona. Ale kiedy patrzyłam na Zosię, która zaczynała się do mnie uśmiechać, wiedziałam, że nie mogę jej zostawić. Kuba próbował pomagać – przewijał ją, karmił w nocy, ale widziałam, jak bardzo jest zagubiony.
Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na kanapie.
– Mamo… Ja nie dam rady sam tego wszystkiego ogarnąć. Boję się. Boję się, że ją skrzywdzę przez przypadek. Że nie będę dobrym ojcem.
Objęłam go mocno.
– Nikt nie jest gotowy na takie rzeczy w twoim wieku. Ale jesteśmy razem i jakoś damy radę.
Z czasem zaczęliśmy tworzyć nową codzienność. Kuba chodził do szkoły za dnia, a wieczorami pomagał przy Zosi. Ja wróciłam do pracy na pół etatu – szefowa była wyrozumiała, ale czułam jej chłód i dystans.
Najtrudniejsze były rozmowy z nauczycielami Kuby. Wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę:
– Pani Anno, Kuba ostatnio jest rozkojarzony. Ma zaległości… Czy coś się dzieje?
Zawahałam się przez chwilę.
– Kuba został ojcem – powiedziałam cicho.
Wychowawczyni spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Rozumiem… To bardzo trudna sytuacja. Proszę dać znać, jeśli będziemy mogli jakoś pomóc.
Nie wszyscy byli tak wyrozumiali. Jeden z nauczycieli matematyki rzucił Kubie kąśliwą uwagę:
– Może zamiast dzieci robić, zacznij się uczyć!
Kuba wrócił wtedy do domu blady jak ściana i zamknął się w pokoju na kilka godzin.
Z czasem zaczęliśmy radzić sobie coraz lepiej. Zosia rosła jak na drożdżach – pierwsze uśmiechy, pierwsze kroki… Kuba powoli dojrzewał do roli ojca. Zaczął pracować dorywczo w weekendy w sklepie spożywczym u znajomego sąsiada.
Ale ciągle czułam ciężar tej sytuacji – strach o przyszłość Kuby i Zosi, żal do losu i do siebie samej. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej kontrolować syna? A może po prostu życie napisało dla nas taki scenariusz?
Pewnego dnia zadzwoniła matka Zosi – Magda. Chciała zobaczyć córkę.
– Nie wiem, czy jestem gotowa być matką… Ale chciałabym ją czasem widywać – powiedziała przez łzy.
Zgodziłam się – dla dobra Zosi. Spotkania były trudne i pełne napięcia. Magda była młoda i zagubiona jak Kuba. Czasem płakała przy Zosi, czasem patrzyła na nią z dystansem.
Minęły dwa lata od tamtej nocy. Dziś Zosia ma już dwa lata i jest oczkiem w głowie całej naszej rodziny – nawet moja mama pogodziła się z sytuacją i pomaga nam jak może.
Czasem patrzę na Kubę i myślę: czy naprawdę dobrze go wychowałam? Czy można przygotować dziecko na takie wyzwania? A może najważniejsze to po prostu być razem i wspierać się mimo wszystko?
Czy Wy też mieliście w życiu momenty, które wywróciły wszystko do góry nogami? Jak poradziliście sobie z niespodziewanymi wyzwaniami?