Mamo, jeśli nie zaakceptujesz mojego wyboru, zniknę na zawsze. Historia Tomasza z podwarszawskiej Pragi

— Mamo, jeśli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę. Na zawsze…

Te słowa wypowiedziałem z trudem, niemal szeptem, ale wiedziałem, że mama usłyszała każde z nich. Jej twarz stężała, a w oczach pojawił się cień, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Stałem w przedpokoju naszego mieszkania na Pradze, z plecakiem na ramieniu, gotowy do wyjścia. W powietrzu unosił się zapach smażonych placków ziemniaczanych — mama zawsze smażyła je, kiedy była zdenerwowana. Tym razem jednak nie czekałem na kolację.

— Tomasz, nie wygłupiaj się — powiedziała cicho, ale stanowczo. — To tylko chwilowe zauroczenie. Przejdzie ci.

— Mamo, to nie jest zauroczenie. Kocham ją. I ona kocha mnie. Nie możesz mi tego zabronić — odpowiedziałem, czując jak głos mi drży.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby chciała mnie przekonać samym spojrzeniem. — Ona nie jest dla ciebie. Nie pasuje do naszej rodziny. Jej ojciec siedział w więzieniu! Co ludzie powiedzą?

Wyszedłem bez słowa. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. Czułem się jak bohater taniego serialu, ale to była moja rzeczywistość.

Wsiadłem do podmiejskiej elektryczki jadącej do Sulejówka. Wagon był prawie pusty; wybrałem miejsce przy oknie. Naprzeciwko mnie usiadła para starszych małżonków. Kobieta wyjęła dwie drożdżówki z szeleszczącej siatki i podała jedną mężowi. Przez chwilę patrzyłem na nich z zazdrością — oni już przeszli przez swoje burze, a teraz dzielili się drożdżówką w ciszy i spokoju.

Telefon zawibrował w kieszeni. Wiadomość od mamy: „Tomasz, wróć do domu. Porozmawiamy jeszcze raz.” Zignorowałem ją.

Wysiadłem na stacji Sulejówek Miłosna. Było już ciemno, latarnie rzucały długie cienie na pusty peron. Ola czekała na mnie przy wejściu do parku, owinięta szalikiem po uszy. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się niepewnie.

— I co? — zapytała cicho.

— Powiedziałem jej wszystko — odpowiedziałem. — Albo zaakceptuje nas, albo mnie straci.

Ola przytuliła mnie mocno. Czułem jej drżące ręce na moich plecach.

— Moja mama też nie jest zachwycona — szepnęła. — Ale przynajmniej nie grozi mi wydziedziczeniem.

Przez chwilę staliśmy tak w milczeniu, słuchając odległego szumu pociągu i szczekania psa gdzieś za płotem.

Zamieszkaliśmy razem w wynajętej kawalerce na Targówku. Było ciasno i zimno; kaloryfery grzały tylko wtedy, gdy właścicielka przypomniała sobie o nas. Ola pracowała w piekarni na nocnej zmianie, ja dorabiałem jako kurier rowerowy i próbowałem kończyć studia z informatyki.

Były dni, kiedy wszystko wydawało się proste — wspólne śniadania przy kuchennym stole, rozmowy do późna w nocy, plany na przyszłość. Ale były też dni, kiedy miałem ochotę rzucić wszystko i wrócić do domu. Tęskniłem za mamą, za jej plackami ziemniaczanymi i nawet za jej narzekaniem.

Pewnego wieczoru Ola wróciła zapłakana.

— Dostałam wypowiedzenie — powiedziała przez łzy. — Szefowa powiedziała, że nie może zatrudniać kogoś z taką przeszłością rodzinną…

Przytuliłem ją mocno, ale sam czułem narastającą panikę. Jak mamy przeżyć? Z czego zapłacimy czynsz?

Mama dzwoniła coraz rzadziej. Odbierałem tylko czasem, żeby usłyszeć jej głos i upewnić się, że wszystko u niej w porządku. Rozmowy były krótkie i pełne napięcia.

— Tomasz, wróć do domu. Ola cię wykorzystuje. Zobaczysz jeszcze — powtarzała.

— Mamo, przestań — odpowiadałem coraz bardziej zmęczonym głosem.

W końcu przestała dzwonić w ogóle.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ola zaproponowała, żebyśmy pojechali do jej rodziców do Mińska Mazowieckiego.

— Moja mama upiekła sernik specjalnie dla ciebie — powiedziała z uśmiechem.

Pojechaliśmy pociągiem; droga była długa i pełna milczenia. W domu Oli panowała napięta atmosfera; jej ojciec był zamknięty w sobie, matka starała się być miła, ale czułem się tam obco.

W Wigilię zadzwonił mój telefon. Numer mamy wyświetlił się na ekranie jak wyrzut sumienia.

— Tomasz… Wesołych Świąt — powiedziała cicho.

— Wesołych, mamo — odpowiedziałem równie cicho.

— Może byś wrócił? Chociaż na chwilę? Placki ziemniaczane czekają…

Zawahałem się przez moment.

— Nie mogę… Muszę być tutaj — odpowiedziałem i rozłączyłem się szybko, zanim głos mi się załamie.

Po świętach Ola coraz częściej mówiła o powrocie do pracy za granicą. Jej kuzynka mieszkała w Berlinie i obiecywała pomoc.

— Może tam będzie nam łatwiej? — pytała wieczorami.

Nie chciałem wyjeżdżać, ale widziałem w jej oczach nadzieję i strach jednocześnie.

Pewnego dnia wróciłem do mieszkania i zobaczyłem walizkę spakowaną przy drzwiach.

— Jadę jutro rano — powiedziała Ola bez emocji. — Nie mogę tu dłużej zostać bez pracy i perspektyw…

Zostałem sam w pustej kawalerce na Targówku. Przez kilka dni nie wychodziłem z łóżka; patrzyłem w sufit i zastanawiałem się, czy naprawdę warto było wszystko poświęcić dla miłości, która nie wytrzymała próby codzienności.

Po tygodniu zadzwoniłem do mamy.

— Mamo…

Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałem jej płacz.

— Synku… Wróć do domu…

Wróciłem. Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu; tylko mocno mnie przytuliła i podała talerz gorących placków ziemniaczanych.

Czasami myślę o Oli i o tym wszystkim, co straciłem i czego się nauczyłem przez ten rok samotności i walki o własne szczęście. Czy naprawdę można być szczęśliwym wbrew wszystkim? Czy rodzina zawsze wie lepiej?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania… Ale wiem jedno: czasem trzeba odejść daleko od domu, żeby zrozumieć, co naprawdę jest ważne.