Mama zadzwoniła: „Będą goście!” – Ten raz postanowiłam zrobić coś inaczej…
– Aniu, będą goście w sobotę. Przyjedzie ciocia Zosia z wujkiem i kuzynami. Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz się chować w swoim pokoju – głos mamy był stanowczy, ale podszyty niepokojem.
Zamarłam z telefonem przy uchu. W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie te wieczory, kiedy jako nastolatka zamykałam się na klucz w swoim pokoju, słuchając przez ścianę śmiechu i rozmów, które nigdy nie były dla mnie. Zawsze byłam „tą dziwną”, „tą z miasta”, choć przecież urodziłam się na tej samej wsi co wszyscy. Po prostu miałam inne marzenia, inne spojrzenie na świat. I nigdy nie potrafiłam tego wyjaśnić mamie.
– Dobrze, mamo. Przyjadę wcześniej, pomogę ci w kuchni – odpowiedziałam cicho, sama siebie zaskakując.
Odkładając słuchawkę, poczułam znajome ukłucie w żołądku. Przez lata unikałam rodzinnych spotkań jak ognia. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem. Mama zawsze powtarzała: „Nie możesz być taka zamknięta! Rodzina to rodzina!” Ale ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Tym razem jednak coś we mnie pękło. Może to przez samotność w Warszawie, gdzie od kilku lat próbowałam ułożyć sobie życie? Może przez tęsknotę za czymś, czego nigdy nie miałam? Postanowiłam zrobić coś inaczej. Nie uciekać. Nie chować się za wymówkami.
W sobotę rano wysiadłam z autobusu na przystanku pod lasem. Wieś pachniała świeżym powietrzem i mokrą ziemią po nocnej burzy. Dom rodziców stał jak zawsze – biały, z niebieskimi okiennicami, otoczony starymi jabłoniami. Mama już krzątała się w kuchni.
– Aniu! – zawołała, widząc mnie w drzwiach. – Pomóż mi z ciastem, bo zaraz się spalę ze wszystkim!
Wzięłam fartuch i zaczęłyśmy razem lepić pierogi. Przez chwilę było nawet miło – mama opowiadała o sąsiadce, która znów pokłóciła się z mężem o kury, a ja śmiałam się z jej opowieści. Ale potem przyszło to napięcie – jak zawsze.
– Wiesz, Zosia mówiła ostatnio, że jej córka już zaręczona. Taka młoda, a już wie, czego chce od życia…
Zacisnęłam zęby.
– Mamo, nie każdy musi mieć wszystko poukładane w wieku dwudziestu pięciu lat.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Ale ty zawsze byłaś taka… inna. Zawsze pod prąd. Nawet teraz…
Chciałam odpowiedzieć coś ostrego, ale ugryzłam się w język. Przecież właśnie po to tu przyjechałam – żeby nie powtarzać starych schematów.
Goście pojawili się punktualnie o czternastej. Ciocia Zosia od progu rzuciła mi się na szyję:
– Aniu! Jak ty wyrosłaś! Taka ładna dziewczyna! A masz już kogoś?
Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Poczułam się jak na przesłuchaniu.
– Nie mam – odpowiedziałam krótko.
– No widzisz, Zosiu – mama westchnęła teatralnie – nasza Ania to karierowiczka! W Warszawie tylko praca i praca!
Wujek Janek zaśmiał się głośno:
– A co ty tam robisz takiego ważnego?
– Pracuję w wydawnictwie – odpowiedziałam spokojnie.
– Książki? Kto to dziś czyta? – kuzyn Tomek przewrócił oczami.
Zrobiło mi się przykro. Zawsze tak było – moje życie wydawało im się dziwne i śmieszne. A ja marzyłam tylko o tym, żeby ktoś zapytał: „Czy jesteś szczęśliwa?”
Obiad minął w napięciu. Mama co chwilę rzucała ukradkowe spojrzenia w moją stronę, jakby czekała na wybuch. Ciocia opowiadała o sukcesach swojej córki, a ja czułam się coraz mniejsza.
Po deserze wyszłam na podwórko. Usiadłam pod starą jabłonią i pozwoliłam łzom płynąć po policzkach. Nagle usłyszałam za sobą kroki.
– Aniu…
To była mama. Usiadła obok mnie na ławce.
– Wiem, że ci ciężko z nami – powiedziała cicho. – Ale ja też nie umiem inaczej…
Spojrzałam na nią przez łzy.
– Mamo, ja całe życie próbuję być taka jak wy chcecie. Ale nie potrafię…
Mama ścisnęła moją dłoń.
– Ja też czasem czuję się obca we własnym domu – wyszeptała nagle. – Twój tata zawsze był twardy, a ja musiałam być silna dla wszystkich… Może dlatego tak bardzo chciałam, żebyś była „normalna”.
Siedziałyśmy tak długo w milczeniu. Po raz pierwszy poczułam, że mama naprawdę mnie słyszy.
Wieczorem wróciłyśmy do domu. Kuzyni już wyjechali, a ja pomogłam mamie sprzątać po kolacji. Tym razem rozmawiałyśmy spokojnie – o książkach, o pracy, o tym, co nas boli i cieszy.
Kiedy kładłam się spać w swoim dawnym pokoju, poczułam ulgę. Może nie wszystko da się naprawić od razu. Ale zrobiłyśmy pierwszy krok.
Czasem myślę: ile jeszcze takich rozmów potrzeba, żeby naprawdę siebie zrozumieć? Czy można być szczęśliwym w rodzinie, która nigdy nie przestanie cię ranić? Co wy o tym sądzicie?