List do Świętego i prezent od losu: Zimowa opowieść Piotra
— Jedziesz do pracy? — zapytała dziewczynka, patrząc na mnie wielkimi, niebieskimi oczami. Zaskoczyła mnie jej bezpośredniość. Winda zatrzymała się na piątym piętrze, a ja, stojąc z teczką w ręku, poczułem się nagle jak intruz w czyimś świecie. Matka dziewczynki, młoda kobieta w szarej kurtce, lekko się zarumieniła.
— Zosiu, z obcymi mówimy tylko wtedy, gdy mama pozwoli — powiedziała cicho, ściskając dłoń córki. Dziewczynka jednak nie spuściła ze mnie wzroku. Uśmiechnęła się szeroko, jakby znała mnie od zawsze.
— Przepraszam — powiedziałem, próbując rozładować napięcie. — Tak, jadę do pracy. A wy?
— My idziemy napisać list do Świętego Mikołaja! — wykrzyknęła Zosia z dumą.
Winda zatrzymała się na parterze. Wysiedliśmy razem. Kobieta skinęła mi głową i pociągnęła córkę w stronę drzwi. Zosia jeszcze raz odwróciła się i pomachała mi ręką.
Nie mogłem przestać o nich myśleć przez cały dzień. Praca w biurze rachunkowym była monotonna, a ja od dawna czułem się w niej jak trybik w maszynie. Po rozwodzie z Magdą moje życie stało się przewidywalne i puste. Święta kojarzyły mi się tylko z samotnością i ciszą w pustym mieszkaniu.
Wieczorem wracałem do domu zmęczony i rozdrażniony. W klatce schodowej znów spotkałem Zosię i jej mamę. Dziewczynka podbiegła do mnie z kartką w ręku.
— Proszę pana! Czy pan wie, gdzie mieszka Święty Mikołaj? — zapytała poważnie.
— W Laponii — odpowiedziałem z uśmiechem. — Ale listy można zostawić pod poduszką albo na parapecie.
Kobieta spojrzała na mnie z wdzięcznością.
— Dziękuję za pomoc — powiedziała cicho. — Jestem Marta. Przeprowadziliśmy się tu niedawno.
— Piotr — przedstawiłem się. — Jeśli mogę jakoś pomóc…
Marta uśmiechnęła się smutno.
— Dziękujemy. Na razie próbujemy się odnaleźć.
Wróciłem do mieszkania i długo nie mogłem zasnąć. Przypomniałem sobie własne dzieciństwo, kiedy mama piekła pierniki, a tata przynosił choinkę pachnącą lasem. Teraz wszystko wydawało się takie odległe.
Następnego dnia spotkałem Martę na klatce schodowej. Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną.
— Przepraszam, że pytam… Czy wszystko w porządku? — zapytałem nieśmiało.
Marta westchnęła ciężko.
— Straciłam pracę tuż przed świętami. Zosia bardzo przeżywa przeprowadzkę… Nie wiem, jak sobie poradzimy.
Poczułem ukłucie w sercu. Chciałem coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów.
— Może… może moglibyście przyjść do mnie na herbatę? — zaproponowałem nagle. — Sam nie obchodzę świąt, a to chyba nie jest dobry czas na samotność.
Marta spojrzała na mnie zaskoczona, ale po chwili skinęła głową.
Wieczorem usiedliśmy razem przy kuchennym stole. Zosia opowiadała o swoim liście do Świętego Mikołaja:
— Napisałam, że chcę tylko, żeby mama była szczęśliwa i żebyśmy miały dom…
Marta otarła łzę ukradkiem. Poczułem ścisk w gardle.
— A ty, Piotrze? O czym marzysz? — zapytała nagle Zosia.
Zamilkłem na chwilę. Nie pamiętałem już, kiedy ostatnio o czymś marzyłem.
— Chciałbym… żeby ktoś czekał na mnie w domu — odpowiedziałem cicho.
Przez kolejne dni coraz częściej spotykaliśmy się na korytarzu, rozmawialiśmy o drobiazgach, dzieliliśmy się zakupami i codziennymi troskami. Zosia przynosiła mi rysunki, a Marta czasem piekła ciasto drożdżowe według przepisu swojej babci.
W Wigilię zaprosiłem je do siebie na kolację. Przy stole panowała ciepła atmosfera, choć każdy z nas miał swoje smutki i lęki. Po kolacji Zosia znalazła pod choinką paczkę podpisaną jej imieniem.
— To od Świętego Mikołaja! — krzyknęła z radością.
Marta spojrzała na mnie ze wzruszeniem.
— Dziękuję ci… Nie wiem, jak mogłabym się odwdzięczyć.
— Nie musisz — odpowiedziałem szczerze. — Może to los dał mi prezent właśnie wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałem?
Po świętach Marta znalazła pracę w pobliskiej kawiarni. Często spotykaliśmy się na spacerach po zaśnieżonym parku albo wspólnie lepiliśmy bałwana przed blokiem. Zosia coraz częściej mówiła do mnie „wujku Piotrze”.
Któregoś wieczoru Marta zapytała:
— Myślisz, że można zacząć wszystko od nowa?
Spojrzałem na nią i poczułem coś, czego dawno nie czułem — nadzieję.
Teraz wiem, że czasem wystarczy jeden przypadkowy list do Świętego Mikołaja i jedno spotkanie w windzie, by zmienić całe życie. Czy to naprawdę był tylko przypadek? A może los daje nam prezenty wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy?