Kiedy troje to za dużo: Opowieść o niespodziewanym rozstaniu i sile samotnej matki

— Co ty mówisz, Anka? — Adam patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie słyszał dobrze. W jego oczach pojawił się cień, którego nigdy wcześniej nie widziałam. — Trzecie dziecko? Teraz?

W tej chwili czas się zatrzymał. Stałam w kuchni, opierając się o blat, z testem ciążowym w dłoni. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą przed chwilą parzyłam, a za oknem szarzało popołudnie. Nasze dzieci, Zosia i Michał, bawiły się w swoim pokoju, nieświadome burzy, która właśnie przetaczała się przez nasz dom.

— Adam, wiem, że to niespodziewane… Ale przecież zawsze chcieliśmy dużą rodzinę — próbowałam mówić spokojnie, choć głos mi drżał.

— Chcieliśmy? — przerwał mi ostro. — To było dawno. Teraz mamy kredyt, twoja praca ledwo zipie po tej reorganizacji, a ja… Ja już nie mam siły na kolejne pieluchy i nieprzespane noce!

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przecież Adam zawsze był moją opoką. Razem przetrwaliśmy tyle trudnych chwil: śmierć jego ojca, moją depresję po narodzinach Michała, pandemię i zwolnienia w mojej firmie. Myślałam, że nic nas nie złamie.

— Adam… — szepnęłam. — Przecież damy radę. Zawsze dawaliśmy.

— Ty nie rozumiesz! — wybuchł nagle. — Ja już nie chcę! Nie chcę kolejnego dziecka! Nie chcę znowu zaczynać wszystkiego od nowa!

Wtedy zrozumiałam, że coś się w nim złamało. Patrzył na mnie obcymi oczami. Przez następne dni unikał rozmów, wracał późno z pracy, a ja czułam się coraz bardziej samotna. Zosia pytała: „Mamo, dlaczego tata jest taki smutny?”, a ja nie umiałam odpowiedzieć.

Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. W jego dłoniach drżała szklanka z wodą.

— Anka… Ja nie dam rady. Nie chcę tego dziecka. Nie chcę już tego życia.

Te słowa rozdarły mnie na pół. Próbowałam go przekonać, płakałam, krzyczałam, prosiłam. Ale on był już gdzieś daleko. Kilka dni później spakował walizkę i wyszedł. Dzieci patrzyły na niego szeroko otwartymi oczami. Michał zapytał: „Tato, wrócisz na kolację?”. Adam tylko spuścił głowę i wyszedł bez słowa.

Zostałam sama z dwójką dzieci i trzecim pod sercem. Przez pierwsze tygodnie funkcjonowałam jak automat: śniadania, przedszkole, praca zdalna, zakupy, kolacje… Wieczorami płakałam do poduszki, próbując nie obudzić dzieci. Mama dzwoniła codziennie:

— Aniu, musisz być silna dla dzieci.

Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali?

W pracy zaczęli patrzeć na mnie podejrzliwie — coraz częściej brałam zwolnienia lekarskie z powodu mdłości i zmęczenia. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:

— Pani Anno, rozumiemy trudną sytuację rodzinną, ale musimy myśleć o wydajności zespołu…

Czułam się upokorzona i bezradna. Zosia zaczęła moczyć się w nocy, Michał stał się agresywny wobec kolegów w przedszkolu. Psycholog powiedziała mi:

— Dzieci czują pani lęk i smutek. Musi pani zadbać też o siebie.

Ale jak zadbać o siebie, kiedy nie ma się siły nawet wstać z łóżka?

Adam dzwonił rzadko. Czasem pytał o dzieci, ale rozmowy były krótkie i chłodne. Raz usłyszałam w tle kobiecy śmiech. Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu.

— Adam, masz już kogoś? — zapytałam któregoś wieczoru.

— To nie twoja sprawa — odpowiedział cicho i rozłączył się.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą nienawiść do człowieka, którego kiedyś kochałam najbardziej na świecie.

Ciąża postępowała. Brzuch rósł szybciej niż przy poprzednich dzieciach — może dlatego, że byłam starsza i bardziej zmęczona? W szpitalu lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem:

— Ma pani wsparcie w domu?

Zacisnęłam usta i skinęłam głową. Wstydziłam się przyznać do samotności.

Poród był szybki i bolesny. Urodziła się Lena — maleńka dziewczynka z czarnymi włoskami po Adamie. Gdy pierwszy raz ją przytuliłam, poczułam mieszaninę szczęścia i rozpaczy. Była taka bezbronna…

Po powrocie do domu wszystko było inne. Zosia tuliła siostrzyczkę z czułością, Michał patrzył na nią podejrzliwie:

— Mamo, czy teraz będziesz mnie mniej kochać?

Przytuliłam go mocno:

— Nigdy w życiu, Michaśku.

Nocami Lena płakała niemal bez przerwy. Bywały chwile, kiedy miałam ochotę wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ale rano patrzyłam na trójkę moich dzieci i wiedziałam, że muszę walczyć dalej.

Adam pojawił się po kilku tygodniach. Przyniósł zabawki dla dzieci i kopertę z pieniędzmi.

— Chcę być fair — powiedział chłodno. — Ale nie wrócę.

Nie prosiłam go już o nic. Widziałam w jego oczach ulgę.

Dziś mija rok od tamtego dnia w kuchni. Lena stawia pierwsze kroki, Zosia nauczyła się czytać, Michał coraz rzadziej pyta o tatę. Ja nauczyłam się żyć sama — choć czasem nocą płaczę w poduszkę ze zmęczenia i żalu.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym wtedy milczała albo ukryła ciążę… czy Adam zostałby z nami? A może czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu móc oddychać?

Czy samotność to porażka… czy może nowy początek? Co wy byście zrobili na moim miejscu?