Kiedy syn milczy, a świat się wali – historia matki na rozdrożu
– To przez ciebie Piotr jest taki! – krzyknęła Marta, moja synowa, a jej głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po niedzielnym obiedzie. Piotr siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu, jakby nie słyszał tej awantury. Ale słyszał. Wszyscy słyszeliśmy.
Serce waliło mi jak oszalałe. Chciałam coś powiedzieć, zaprzeczyć, wyjaśnić, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Marta patrzyła na mnie z wyrzutem, a ja czułam się jak intruz we własnym domu. – Zawsze musisz się wtrącać! – dodała ciszej, ale z jeszcze większym jadem.
Piotr podniósł wzrok na sekundę. – Mamo, może zostaw nas na chwilę? – powiedział cicho, bez przekonania. Poczułam się jak zbędny mebel. Otarłam ręce o fartuch i wyszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i pozwoliłam łzom popłynąć.
Od kiedy Piotr się ożenił, wszystko się zmieniło. Zawsze byliśmy tylko we dwoje – ja i on. Jego ojciec odszedł, gdy Piotr miał pięć lat. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Był moim całym światem. Może za bardzo? Może powinnam była pozwolić mu szybciej dorosnąć?
Marta pojawiła się nagle – piękna, pewna siebie, z dużego miasta. Piotr zakochał się po uszy. Cieszyłam się jego szczęściem, choć czułam ukłucie zazdrości. Nagle przestałam być najważniejsza. Próbowałam zaprzyjaźnić się z Martą, ale ona patrzyła na mnie z dystansem. Każda moja rada była odbierana jako krytyka.
Pamiętam pierwszy wspólny obiad po ich ślubie. Marta przyniosła własne ciasto i postawiła je obok mojego sernika. – Piotr lubi szarlotkę bardziej – powiedziała z uśmiechem. Poczułam się upokorzona, ale uśmiechnęłam się i podziękowałam.
Z czasem zaczęły się drobne spięcia: o to, kto gotuje lepszy rosół, kto lepiej zna Piotra, kto powinien decydować o świętach. Próbowałam ustępować, ale zawsze byłam tą „złą”.
Dziś jednak coś pękło. Słowa Marty były jak nóż wbity prosto w serce. „To przez ciebie Piotr jest taki!” Ale jaki? Zamknięty w sobie? Niezdecydowany? Czy to moja wina?
Wieczorem usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Piotr wszedł do pokoju bez słowa i usiadł obok mnie na łóżku.
– Mamo…
– Nie musisz nic mówić – przerwałam mu drżącym głosem.
– Marta… ona jest zmęczona. Dużo pracuje…
– A ty? Ty też jesteś zmęczony? – zapytałam cicho.
Piotr spuścił wzrok.
– Nie chcę wybierać między wami – wyszeptał.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Czy naprawdę postawiłam go w takiej sytuacji? Czy bycie matką jedynaka oznacza samotność na starość?
Następnego dnia Marta wyszła do pracy wcześnie rano. Zostawiła kartkę na stole: „Nie czekajcie z obiadem”. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam wyprowadzić się do siostry na wieś. Może wtedy ich małżeństwo by się ułożyło?
Ale przecież to mój dom! Pracowałam na niego całe życie! Dlaczego mam ustępować?
Wieczorem Piotr wrócił późno. Siedzieliśmy razem przy stole w milczeniu.
– Mamo…
– Tak?
– Marta mówi, że czujesz się tu źle…
– A jak mam się czuć? – przerwałam mu ostro.
– Może powinniśmy zamieszkać sami…
Te słowa były jak policzek.
– Rozumiem – powiedziałam tylko i wyszłam do swojego pokoju.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Wspominałam dzieciństwo Piotra: jego pierwsze kroki, choroby, wspólne wakacje nad morzem. Wszystko robiłam dla niego. Czy naprawdę jestem teraz przeszkodą?
Rano spakowałam kilka rzeczy do walizki i zadzwoniłam do siostry:
– Haniu… czy mogę przyjechać na kilka dni?
– Oczywiście! Co się stało?
– Wszystko i nic…
Gdy wychodziłam z mieszkania, Piotr stał w drzwiach.
– Mamo… nie musisz…
– Muszę – odpowiedziałam spokojnie.
– Kocham cię – wyszeptał.
– Ja ciebie też…
W pociągu do Wrocławia patrzyłam przez okno na mijające pola i lasy. Czułam ulgę i ból jednocześnie. Może rzeczywiście przesadziłam z troską? Może powinnam była pozwolić Piotrowi szybciej dorosnąć?
Czy każda matka jedynaka musi kiedyś odejść w cień? Czy można kochać za bardzo?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?