Kiedy rodziny się łączą: Decyzja, która nas rozdzieliła
– Nie chcę tu dłużej mieszkać! – krzyknął Dawid, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w korytarzu, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki. Słyszałam, jak Lejla w salonie szlochała cicho, a Markowi drżał głos, kiedy próbował ją uspokoić. To był kolejny wieczór pełen krzyków i łez, kolejny raz, kiedy czułam się jak obca we własnym domu.
Nie tak wyobrażałam sobie nasze nowe życie. Kiedy poznałam Marka, wydawało mi się, że wreszcie znalazłam kogoś, kto rozumie moje zmęczenie i samotność. On – wdowiec z córką, ja – rozwódka z synem. Myślałam, że razem stworzymy coś pięknego, nową rodzinę, która będzie silniejsza niż nasze poprzednie porażki. Ale rzeczywistość okazała się znacznie trudniejsza.
Od początku było ciężko. Dawid miał wtedy czternaście lat i nie potrafił pogodzić się z tym, że ktoś inny zajmuje miejsce jego ojca. Lejla była dwa lata młodsza i bardzo zamknięta w sobie po śmierci matki. Każdy dzień przynosił nowe spięcia: o łazienkę, o komputer, o to, kto pierwszy dostanie obiad. Z czasem zaczęły się wzajemne oskarżenia i ciche wojny – Dawid wyłączał prąd w pokoju Lejli, ona chowała mu buty przed wyjściem do szkoły.
Próbowałam rozmawiać z nimi osobno i razem. – Musicie się nauczyć żyć razem – powtarzałam jak mantrę. – To jest nasz dom i wszyscy mamy w nim miejsce. Ale moje słowa odbijały się od nich jak groch o ścianę. Mark był bardziej cierpliwy ode mnie, ale nawet on czasem tracił panowanie nad sobą.
Pewnego wieczoru usiedliśmy we czwórkę przy stole. – Musimy coś zmienić – powiedział Mark cicho. – Tak dalej być nie może. Lejla spuściła wzrok, Dawid patrzył na mnie z wyrzutem. – To ja mam odejść? – zapytał nagle. Poczułam ukłucie w sercu.
– Nikt nie mówi o odchodzeniu – próbowałam ratować sytuację. Ale już wiedziałam, że coś pękło.
Następne dni były jeszcze gorsze. Dawid coraz częściej wracał późno do domu, unikał rozmów i zamykał się w swoim pokoju. Lejla zaczęła mieć problemy w szkole, nauczycielka zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy wszystko u nas w porządku. Czułam się bezradna.
W końcu zadzwoniłam do mojej mamy na wieś. – Może Dawid przyjedzie na jakiś czas? – zaproponowała ostrożnie. – Tu odpocznie, przemyśli wszystko…
Długo rozmawiałam z Markiem tej nocy. – To nie jest rozwiązanie – mówił z rezygnacją. – Ale może to jedyny sposób, żeby wszyscy złapali oddech.
Kiedy powiedziałam Dawidowi o tej propozycji, patrzył na mnie długo bez słowa. – Czyli chcesz się mnie pozbyć? – zapytał cicho. Zabrakło mi słów.
Wyjechał tydzień później. Pomagałam mu pakować rzeczy do starej walizki po babci. Widziałam łzy w jego oczach, ale udawał twardego. – Nie martw się o mnie – rzucił na pożegnanie i wyszedł bez odwracania się.
W domu zrobiło się cicho jak nigdy wcześniej. Lejla przez kilka dni chodziła jak cień, Mark próbował mnie pocieszać, ale ja czułam tylko pustkę i winę. Każdego dnia dzwoniłam do mamy i pytałam o Dawida. – Jest smutny, ale pomaga w gospodarstwie – mówiła spokojnie. – Może potrzebuje czasu.
Mijały tygodnie. Próbowałam zbliżyć się do Lejli, zapraszałam ją na spacery, gotowałyśmy razem obiady. Czasem nawet się uśmiechała, ale wiedziałam, że to nie jest prawdziwe szczęście. Mark coraz częściej wracał późno z pracy; unikaliśmy rozmów o Dawidzie jakby to był temat tabu.
Pewnego dnia dostałam od syna SMS-a: „Mamo, kiedy mogę wrócić?”. Serce mi stanęło. Przez chwilę nie wiedziałam co odpisać. Bałam się, że jeśli wróci wszystko zacznie się od nowa.
Wieczorem usiedliśmy z Markiem przy kuchennym stole.
– On chce wrócić – powiedziałam cicho.
– A Lejla? – zapytał Mark.
– Nie wiem…
– Iwona… czy my naprawdę jesteśmy rodziną?
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok myśląc o tym wszystkim: o Dawidzie samotnym na wsi, o Lejli zamkniętej w swoim świecie i o nas dwojgu, którzy mieliśmy być opoką dla naszych dzieci.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… czy Dawid jest szczęśliwy?
– On tęskni za tobą – odpowiedziała krótko.
Wróciłam do domu i spojrzałam na Marka.
– Musimy spróbować jeszcze raz – powiedziałam stanowczo.
– Wszyscy razem?
– Tak… wszyscy razem albo wcale.
Kiedy Dawid wrócił do domu, atmosfera była napięta jak struna. Lejla schowała się w swoim pokoju, Mark udawał zajętego gazetą. Ja stałam w kuchni i gotowałam rosół, jakby od tego zależało nasze przetrwanie.
Wieczorem zebrałam wszystkich przy stole.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem. – Wiem, że jest wam ciężko. Mnie też jest ciężko… Ale jeśli mamy być rodziną, musimy nauczyć się słuchać siebie nawzajem.
Dawid milczał długo, potem spojrzał na Lejlę:
– Przepraszam za to wszystko…
Lejla spuściła głowę:
– Ja też przepraszam…
Mark objął mnie ramieniem i pierwszy raz od miesięcy poczułam nadzieję.
Nie wiem czy kiedykolwiek będziemy prawdziwą rodziną. Może te rany nigdy się nie zagoją całkiem… Ale czy warto rezygnować z walki tylko dlatego, że jest trudno? Czy miłość naprawdę wystarczy by posklejać rozbite serca?