Kiedy moja teściowa wprowadziła się do nas – Polskie rodzinne piekło
– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni! – głos pani Jadwigi przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując nie wybuchnąć. To był trzeci raz tego dnia, kiedy usłyszałam pretensje. Pięć lat temu, kiedy z Piotrem kupiliśmy ten dom pod Krakowem, marzyłam o spokojnym życiu na wsi, o ogrodzie pełnym kwiatów i wieczorach przy kominku. Ale od kiedy teściowa się wprowadziła, wszystko się zmieniło.
Pamiętam ten dzień, kiedy Piotr zadzwonił do mnie z pracy. – Mama miała zawał. Lekarze mówią, że nie powinna już mieszkać sama. Musimy ją zabrać do siebie – powiedział cicho, jakby bał się mojej reakcji. Oczywiście zgodziłam się bez wahania. Przecież to jego matka, a ja zawsze wierzyłam, że rodzina jest najważniejsza. Nie wiedziałam wtedy, że to będzie początek końca mojego spokoju.
Na początku starałam się być wyrozumiała. Jadwiga była schorowana, potrzebowała opieki. Ale szybko okazało się, że nie tylko zdrowie jest problemem. Każdy mój ruch był komentowany: „Nie tak się gotuje rosół”, „Twoje pranie śmierdzi chemią”, „Piotr zawsze lubił inne ciasto”. Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu.
Najgorsze były wieczory. Siadałam z Piotrem w salonie, próbując porozmawiać o czymkolwiek innym niż jego matka, ale ona zawsze znajdowała sposób, żeby wejść i zacząć narzekać: na pogodę, na sąsiadów, na mnie. Piotr początkowo próbował mnie wspierać, ale z czasem coraz częściej milczał. Widziałam, jak jest rozdarty między mną a matką.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam rozmowę w kuchni. – Ona nie dba o ciebie tak jak ja – mówiła Jadwiga do Piotra. – Gdybyś był ze mną, miałbyś zawsze ciepły obiad i czyste koszule. Zamarłam za drzwiami. Poczułam się zdradzona i upokorzona. Wieczorem wybuchłam: – Dlaczego pozwalasz jej tak mówić? Przecież to jest mój dom! – krzyczałam przez łzy. Piotr patrzył na mnie bezradnie. – To moja mama… Ona jest chora… Staram się… – jąkał się.
Zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, chodziłam na długie spacery po polach, byle tylko nie słyszeć jej głosu. Moje relacje z Piotrem zaczęły się psuć. Coraz częściej kłóciliśmy się o drobiazgi: o to, kto ma zrobić zakupy, kto ma posprzątać po obiedzie, kto ma zająć się ogrodem. Jadwiga patrzyła na nas z satysfakcją.
Wszystko osiągnęło apogeum podczas świąt Bożego Narodzenia. Przy stole panowała napięta cisza. Jadwiga co chwilę rzucała kąśliwe uwagi: – W moim domu barszcz był zawsze czerwony, a nie taki blady… – albo – Karp jest za suchy… Piotr próbował ratować sytuację żartami, ale ja czułam tylko narastającą złość i bezsilność.
Po kolacji zamknęłam się w łazience i płakałam długo. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie. Czy naprawdę muszę poświęcać swoje życie dla kogoś, kto mnie nie szanuje? Czy miłość do męża wystarczy, by przetrwać taki koszmar?
W styczniu zachorowałam na grypę. Leżałam w łóżku z gorączką, a Jadwiga chodziła po domu i narzekała na „leniwą synową”. Piotr przynosił mi herbatę ukradkiem, jakby bał się, że matka go przyłapie na okazywaniu mi troski. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam Piotrowi: – Albo ona znajdzie sobie opiekunkę i wróci do siebie, albo ja odejdę. Nie dam już rady tak żyć. Piotr długo milczał. Widziałam łzy w jego oczach. – Nie wiem, co robić… – wyszeptał.
Minęły tygodnie pełne napięcia i cichych dni. Jadwiga udawała niewiniątko przy sąsiadach i rodzinie, opowiadając wszystkim, jaka to jestem niewdzięczna i leniwa. Czułam się osaczona ze wszystkich stron.
W końcu Piotr zdecydował: – Porozmawiam z mamą o domu opieki albo opiekunce. Nie chcę cię stracić. Było mi go żal, ale wiedziałam, że muszę walczyć o siebie.
Dziś Jadwiga mieszka w domu spokojnej starości pod Wieliczką. Odwiedzamy ją regularnie, ale już nie pozwalam jej wrócić do naszego domu na dłużej niż kilka godzin. Nasze małżeństwo przeszło przez piekło i długo odbudowywaliśmy wzajemne zaufanie.
Czasem patrzę na Piotra i zastanawiam się: czy można kochać kogoś i jednocześnie nienawidzić tego, co robi dla innych? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie? Może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli.