Kiedy miłość staje się rachunkiem: Opowieść o matce, która musiała wybrać między sobą a rodziną
– Aniu, musimy poważnie porozmawiać – usłyszałam głos Pawła, mojego męża, kiedy jeszcze wycierałam rączki naszej córki po kolacji. W jego oczach nie było już czułości, którą pamiętałam z czasów, gdy byliśmy tylko we dwoje. Był za to chłód i coś, co przypominało rozczarowanie.
– Teraz? – zapytałam cicho, zerkając na zegarek. Była 21:30, dzieci już spały, a ja marzyłam tylko o prysznicu i chwili ciszy.
– Teraz – odpowiedział stanowczo.
Usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole. Na blacie leżały nieopłacone rachunki za prąd, gaz i czynsz. Paweł przesunął je w moją stronę.
– Aniu, nie damy rady tak dalej. Ja pracuję po godzinach, a ty… – zawahał się – ty siedzisz w domu. Musisz coś zrobić.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. „Siedzisz w domu” – powtarzało mi się w głowie jak echo. Przecież cały dzień biegałam między pieluchami, gotowaniem, sprzątaniem i próbą ogarnięcia dwójki dzieci. Kiedy ostatni raz miałam czas dla siebie? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, jak się czuję?
– Myślisz, że nic nie robię? – wyszeptałam, czując łzy pod powiekami.
– Nie o to chodzi… Ale musisz znaleźć pracę. Inaczej nie damy rady – powiedział beznamiętnie.
Wstałam od stołu i poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi i pozwoliłam sobie na cichy płacz. W lustrze zobaczyłam kobietę, której nie poznawałam – zmęczoną, z podkrążonymi oczami, bez uśmiechu. Czy to naprawdę ja? Ta sama Ania, która kiedyś marzyła o podróżach i własnej firmie?
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Aniu, jak się trzymasz? – zapytała ciepło.
Chciałam jej powiedzieć wszystko, ale wiedziałam, że usłyszę tylko: „Takie jest życie”, „Każda matka przez to przechodzi” albo „Musisz być silna dla dzieci”. Zamiast tego odpowiedziałam:
– Dobrze, mamo. Wszystko w porządku.
Ale nic nie było w porządku. Zaczęłam przeglądać oferty pracy w internecie. Każda wymagała doświadczenia, którego nie miałam albo dyspozycyjności, której nie mogłam zaoferować z dwójką małych dzieci. Paweł wracał coraz później i coraz częściej milczał przy kolacji.
Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Ania się nie ogarnia… Tak, wiem… Może po prostu nie nadaje się do tego wszystkiego…
Serce mi pękło. Czy naprawdę byłam aż taką porażką? Czy bycie matką to za mało?
Zaczęłam się zmieniać. Przestałam dbać o siebie. Chodziłam w starych dresach, włosy wiązałam w niedbały kok. Dzieci widziały mnie coraz częściej smutną i rozdrażnioną. Pewnego dnia moja starsza córka Zosia podeszła do mnie i zapytała:
– Mamusiu, dlaczego płaczesz?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć pięciolatce ciężar dorosłości?
W końcu znalazłam pracę – sprzątanie klatek schodowych w pobliskim bloku. Nie była to praca moich marzeń, ale dawała kilka stówek miesięcznie. Paweł nawet nie podziękował. Po prostu przestał narzekać na rachunki.
Ale coś we mnie umarło. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna – dla męża, dla rodziny, nawet dla siebie samej. Zaczęłam unikać spotkań z koleżankami; bałam się pytań o to, jak sobie radzę.
Pewnego dnia Paweł wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Zastał mnie siedzącą na podłodze w kuchni z głową opartą o szafkę.
– Co się dzieje? – zapytał z nutą irytacji.
– Nic… Po prostu jestem zmęczona – odpowiedziałam bez przekonania.
– Wszyscy jesteśmy zmęczeni – rzucił i poszedł do salonu.
Wtedy poczułam ogromną pustkę. Zrozumiałam, że nie jestem już partnerką ani kobietą – stałam się funkcją: matką, sprzątaczką, kucharką. Moje potrzeby przestały istnieć.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra:
– Anka, co się dzieje? Słyszałam od mamy, że coś jest nie tak…
Nie wytrzymałam:
– Czuję się jak powietrze! Jakby nikt mnie nie widział! Nawet Paweł… On już mnie nie kocha…
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Może czas pomyśleć o sobie? – powiedziała cicho Magda.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy mogę myśleć o sobie? Czy mam do tego prawo?
Zaczęłam chodzić na krótkie spacery sama – choćby na 10 minut dziennie. To były moje chwile wolności. Z czasem zaczęłam pisać pamiętnik; przelewałam na papier wszystko to, czego nie mogłam powiedzieć głośno.
Któregoś dnia Paweł znalazł mój zeszyt.
– Co to jest? – zapytał zaskoczony.
– To moje myśli – odpowiedziałam spokojnie.
Przeczytał kilka stron i spojrzał na mnie inaczej niż zwykle.
– Nie wiedziałem… Przepraszam…
Nie odpowiedziałam nic. Przeprosiny nie cofną lat samotności i niezrozumienia.
Dziś wiem jedno: bycie matką to najtrudniejsza praca świata. Ale czy naprawdę musimy płacić za nią własnym szczęściem?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy jeszcze potrafię być szczęśliwa? Czy ktoś z Was też czuje się czasem niewidzialny we własnym domu?”