Kiedy Mama Została Przedsiębiorczynią, Nasze Życie Wywróciło Się do Góry Nogami

– Nie zamierzam siedzieć w domu i patrzeć w ścianę! – krzyknęła mama mojego męża, pani Helena, z taką determinacją, że aż zatrzęsły się filiżanki na stole. Była środa, godzina 18:00, a my – ja, mój mąż Tomek i nasza córka Zosia – właśnie kończyliśmy kolację. Nikt nie spodziewał się, że ten wieczór zmieni nasze życie na zawsze.

Helena zawsze była kobietą czynu. Przez trzydzieści lat pracowała jako nauczycielka matematyki w liceum w Krakowie. Po przejściu na emeryturę przez chwilę cieszyła się wolnością, ale szybko zaczęła się nudzić. Najpierw zapisała się na kurs jogi, potem zaczęła piec ciasta dla sąsiadów, aż w końcu pewnego dnia przyszła do nas z pomysłem na własny biznes: „Będziemy prowadzić rodzinną kawiarnię!”

Początkowo myśleliśmy, że żartuje. Ale Helena była poważna jak nigdy. Miała już wynajęty lokal na Kazimierzu, zaprojektowane logo i listę ciast do pieczenia. – Potrzebuję waszej pomocy – powiedziała stanowczo. – Tomek, ty zajmiesz się finansami. Zosiu, ty będziesz obsługiwać klientów. A ty, Aniu – spojrzała na mnie – masz najlepszy smak w rodzinie, więc będziesz testować nowe przepisy.

Nie mieliśmy serca jej odmówić. Widziałam błysk w jej oczach – ten sam, który widziałam, gdy Tomek zdawał maturę albo kiedy Zosia uczyła się jeździć na rowerze. To był błysk nadziei i ekscytacji. Ale już wtedy czułam niepokój.

Pierwsze tygodnie były jak z filmu: malowanie ścian, wybieranie mebli, próbowanie dziesiątek przepisów na sernik. Helena była wszędzie – dyrygowała nami jak orkiestrą. Tomek po pracy biegał do hurtowni po kawę i mleko, Zosia uczyła się obsługi kasy fiskalnej, a ja… ja próbowałam pogodzić własną pracę z testowaniem kolejnych wersji szarlotki.

W dniu otwarcia kawiarnia „Słodka Przystań” pękała w szwach. Przyszli sąsiedzi, znajomi Heleny ze szkoły, nawet kilku byłych uczniów. Byliśmy dumni – przez chwilę. Bo już po tygodniu zaczęły się schody.

Helena nie potrafiła odpuścić kontroli. Każda kawa musiała być idealna, każde ciasto – jak z obrazka. Gdy Zosia przez pomyłkę wydała klientowi resztę o dwa złote za dużo, Helena zrobiła jej awanturę przy wszystkich. Tomek coraz częściej wracał do domu późno i milczący. Ja zaczęłam mieć koszmary o przypalonych sernikach i rozlanych cappuccino.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Tomkiem w kuchni. – Nie dam rady dłużej tak żyć – powiedział cicho. – Mama traktuje nas jak pracowników, nie jak rodzinę. Zosia płacze po każdym dyżurze. A ty… wyglądasz na wykończoną.

Miał rację. Kawiarnia pochłonęła nas wszystkich. Nasze rozmowy kręciły się tylko wokół zamówień i reklamacji. Nawet święta spędziliśmy przy pieczeniu ciast na zamówienie.

Postanowiliśmy porozmawiać z Heleną. To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.

– Mamo – zaczął Tomek – musimy ustalić granice. To nie jest tylko twój biznes. Jesteśmy rodziną i chcemy być razem nie tylko w pracy.

Helena patrzyła na nas długo w milczeniu. Widziałam łzy w jej oczach, choć próbowała je ukryć.

– Myślałam… że robimy to razem… że to nas zbliży…

– Ale to nas oddala – powiedziałam cicho.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu Helena westchnęła ciężko.

– Może za bardzo chciałam… Może powinnam dać wam więcej wolności.

Od tamtej pory zaczęliśmy dzielić obowiązki inaczej. Helena zatrudniła dwie studentki do pomocy, a my wróciliśmy do swoich spraw. Kawiarnia przestała być centrum naszego świata, choć nadal spotykamy się tam na niedzielne ciasto.

Czasem patrzę na Helenę i zastanawiam się: czy można pogodzić marzenia jednej osoby z potrzebami całej rodziny? Czy warto poświęcać siebie dla cudzych ambicji? A może najważniejsze jest to, by umieć powiedzieć „dość”, zanim stracimy siebie nawzajem?