Kiedy dom przestaje być schronieniem: Opowieść o kobiecie, która zgubiła siebie w codzienności

— Maria, gdzie są moje klucze?! — głos Pawła przebił się przez ciszę kuchni, w której od rana próbowałam zebrać myśli. Znowu. Zawsze czegoś szuka. Zawsze czegoś ode mnie chce. Odkładam ścierkę, czując jak w gardle rośnie gula.

— Na półce przy drzwiach, jak zawsze — odpowiadam cicho, ale on już nie słucha. Trzaska drzwiami, wychodzi, zostawiając za sobą zapach wody kolońskiej i niepokój. Słyszę jeszcze, jak mruczy pod nosem coś o bałaganie. Bałagan… To słowo od lat jest moim przekleństwem. Bałagan w domu, bałagan w głowie, bałagan w sercu.

Kiedyś myślałam, że dom to wszystko. Że jeśli będę dobrą żoną i matką, wszystko się ułoży. Że jeśli będę gotować ulubione zupy Pawła, prasować koszule syna, pamiętać o imieninach teściowej — będę szczęśliwa. Ale z każdym kolejnym rokiem coraz trudniej było mi znaleźć siebie wśród tych wszystkich obowiązków.

Dzieci dorosły szybciej, niż się spodziewałam. Michał wyjechał na studia do Krakowa i dzwoni raz na tydzień, zwykle tylko po to, by zapytać o przelew. Ola zamknęła się w swoim pokoju, słuchawkach i świecie Instagrama. Paweł… Paweł od dawna jest bardziej obecny w pracy niż w naszym domu. Ja zostałam z ciszą i stertą prania.

Czasem siadam wieczorem przy kuchennym stole i patrzę na swoje ręce — popękane od detergentów, zniszczone od pracy. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie. Kiedy ostatni raz śmiałam się tak naprawdę, do łez? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie: „Jak się czujesz?”

Wczoraj Ola wróciła późno. Siedziałam już w piżamie, czytając stary numer „Twojego Stylu”. Weszła do kuchni bez słowa, rzuciła plecak na krzesło.

— Gdzie byłaś? — zapytałam cicho.

— U Magdy — odburknęła. — Nie przesadzaj, mamo.

Chciałam powiedzieć coś więcej — zapytać, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebuje pomocy — ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego nalałam jej herbaty i postawiłam przed nią talerz z kanapkami.

— Dzięki — mruknęła i wyszła do swojego pokoju.

Zostałam sama z cichym tykaniem zegara i poczuciem winy. Czy to moja wina? Czy to ja sprawiłam, że dom stał się miejscem, z którego wszyscy chcą uciec?

Czasem śni mi się mama. Siedzi przy piecu kaflowym w naszym starym domu pod Łodzią i śpiewa cicho pod nosem. Była silna. Zawsze powtarzała: „Maria, kobieta musi być jak ogień — ogrzewać innych, ale nie dać się zgasić.”

A ja? Czuję się jak popiół.

Kilka dni temu spotkałam na rynku Anię — dawną koleżankę ze szkoły. Wyglądała inaczej niż kiedyś: krótkie włosy, kolorowy szal, szeroki uśmiech.

— Maria! Jak ty się trzymasz? — zapytała z entuzjazmem.

Zawahałam się.

— Dobrze… chyba dobrze — odpowiedziałam niepewnie.

Ania spojrzała na mnie uważnie.

— Wiesz, ja też tak mówiłam przez lata. Ale potem zaczęłam chodzić na jogę, malować obrazy… Wiesz co? Warto czasem pomyśleć o sobie.

Uśmiechnęłam się smutno. Ja? Pomyśleć o sobie? Przecież tyle osób mnie potrzebuje… A może już nie?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Słowa Ani wracały do mnie jak echo: „Warto czasem pomyśleć o sobie.”

Następnego dnia postanowiłam zrobić coś szalonego — poszłam do biblioteki i wypożyczyłam książkę o podróżach po Polsce. Zawsze marzyłam o tym, żeby zobaczyć Mazury albo Bieszczady. Kiedy wróciłam do domu z książką pod pachą, Paweł spojrzał na mnie zdziwiony.

— Co to za fanaberie? — zapytał z przekąsem.

— Po prostu chciałam poczytać — odpowiedziałam spokojnie.

W jego oczach zobaczyłam cień irytacji. Ale pierwszy raz od dawna nie przeprosiłam za swoje pragnienia.

Wieczorem usiadłam przy stole z książką i filiżanką herbaty. Czułam się dziwnie wolna. Ola weszła do kuchni i spojrzała na mnie zaskoczona.

— Mamo… Ty czytasz?

— Tak — odpowiedziałam z uśmiechem. — Chcesz poczytać ze mną?

Przez chwilę stała niezdecydowana, potem usiadła naprzeciwko mnie. Przez kilka minut czytałyśmy w ciszy. To był najspokojniejszy wieczór od miesięcy.

Następnego dnia zadzwonił Michał.

— Mamo… Wszystko u ciebie okej? Jakoś dziwnie brzmiałaś ostatnio przez telefon.

— Tak, synku. Po prostu trochę myślę o sobie ostatnio.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— To dobrze, mamo. Naprawdę dobrze.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez lata myślałam, że jeśli poświęcę siebie dla rodziny, wszyscy będą szczęśliwi. Ale nikt nie prosił mnie o takie poświęcenie. Może czas nauczyć się żyć także dla siebie?

Dziś rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną, ale gotową na zmiany. Może jeszcze nie wiem dokładnie, kim jestem poza rolą żony i matki, ale chcę się tego dowiedzieć.

Czy naprawdę trzeba czekać aż ognisko domowe zupełnie wygaśnie, żeby przypomnieć sobie o własnych marzeniach? A może wystarczy jeden mały krok każdego dnia? Co wy o tym sądzicie?