Kałuża, która zniknęła: Opowieść z podwórka na Pradze

Zawsze wracam tą samą drogą. Jesienne zmierzchy na Pradze są ciężkie, wilgotne, pełne cieni i zapachu mokrego asfaltu. Latarnie uliczne świecą tu jakby z łaski, a na naszym podwórku światło to luksus. Zawsze muszę uważać pod klatką – od lat jesienią stoi tam wielka kałuża. Wiem, gdzie postawić stopę, żeby nie zamoczyć butów. Ale dziś… dziś tej kałuży nie było. Zatrzymałam się z kluczem w dłoni, patrząc na czarne, suche miejsce, gdzie powinna być woda. Przecież cały dzień padało.

– Weronika! – usłyszałam za plecami głos pana Staszka, naszego dozorcy. – Co tak stoisz? Zgubiłaś coś?

Odwróciłam się powoli. Pan Staszek był człowiekiem, którego wszyscy znali i nikt nie lubił. Zawsze wiedział wszystko o wszystkich, a jego oczy świdrowały ludzi na wylot.

– Nie… Po prostu… Kałuża zniknęła – powiedziałam cicho, czując się głupio.

– Kałuża? – prychnął. – Może ktoś wreszcie zrobił z tym porządek. Albo ziemia spragniona.

Nie odpowiedziałam. Weszłam do klatki i poczułam dziwny niepokój. W domu czekała na mnie mama, jak zwykle zmartwiona i rozdrażniona.

– Gdzie byłaś tak długo? – zapytała od progu. – Wiesz, że nie lubię, jak wracasz po zmroku.

– Mamo, przecież jestem dorosła…

– Dorośli też giną na tych podwórkach! – rzuciła ostro. – Słyszałaś o tej dziewczynie z sąsiedniej ulicy?

Westchnęłam ciężko. Ostatnio w naszej okolicy było głośno o napadzie na młodą kobietę. Strach wisiał w powietrzu jak mgła.

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Myślałam o tej kałuży. To głupie, wiem, ale ona zawsze tam była. Jakby była częścią naszego życia, czymś stałym w tym zmieniającym się świecie. A teraz…

Następnego dnia rano spotkałam sąsiadkę z trzeciego piętra, panią Halinę.

– Weronika, widziałaś? – szepnęła konspiracyjnie. – Ktoś grzebał przy studzience pod twoją klatką. W nocy! Mój pies szczekał jak opętany.

Zrobiło mi się zimno. Czy to możliwe, że ktoś specjalnie pozbył się tej kałuży? Ale po co?

Po południu spotkałam się z bratem, Michałem. Przyszedł do nas po pracy.

– Słuchaj – zaczęłam ostrożnie – zauważyłeś coś dziwnego na podwórku?

– O co ci chodzi? – spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Kałuża zniknęła. I ktoś grzebał przy studzience.

Michał wzruszył ramionami.

– Może to ten nowy sąsiad z parteru? Albo Staszek coś kombinował. On zawsze coś kręci.

Mama przysłuchiwała się naszej rozmowie z kuchni.

– Lepiej nie mieszaj się w cudze sprawy – powiedziała cicho. – Ludzie są teraz nieobliczalni.

Ale ja nie mogłam przestać myśleć. Wieczorem wyszłam na podwórko z latarką w telefonie. Pod studzienką leżały świeże ślady błota i… kawałek starej szmaty.

Nagle usłyszałam kroki za plecami.

– Weronika? Co ty tu robisz? – to był pan Staszek.

– Chciałam tylko zobaczyć…

– Lepiej wracaj do domu – powiedział ostro. – Tu nie ma nic ciekawego.

Ale jego głos drżał lekko. Czyżby się bał?

Następnego dnia rano cała klatka huczała od plotek. Ktoś widział policję na naszym podwórku w nocy. Podobno znaleźli jakieś narzędzia przy studzience.

Mama była blada jak ściana.

– Weronika, przysięgnij mi, że nie będziesz się w to mieszać!

Ale ja już byłam zaangażowana po uszy. Wieczorem zadzwonił Michał.

– Słuchaj… Podsłuchałem rozmowę Staszka z tym nowym sąsiadem. Mówili coś o „robocie na boku” i „łatwej kasie”.

Serce zaczęło mi walić jak młotem.

– Myślisz, że…?

– Nie wiem. Ale uważaj na siebie.

Tej nocy nie spałam prawie wcale. Rano zobaczyłam przez okno, jak pan Staszek rozmawia z policjantem i pokazuje coś przy studzience. Potem długo rozmawiał przez telefon i nerwowo rozglądał się po podwórku.

Wieczorem ktoś zadzwonił do drzwi. To była pani Halina.

– Weronika, musisz wiedzieć… Widziałam Staszka, jak wynosił coś dużego z piwnicy tej nocy, kiedy zniknęła kałuża. Może powinnaś powiedzieć policji?

Poczułam strach i odpowiedzialność jednocześnie. Czy powinnam mieszać się w tę sprawę? A jeśli to tylko zbieg okoliczności?

W końcu zdecydowałam się zadzwonić na policję i opowiedzieć o wszystkim, co widziałam i słyszałam.

Następnego dnia rano pan Staszek już nie pojawił się na podwórku. Ludzie szeptali między sobą o kradzieżach samochodowych i tajemniczych interesach prowadzonych nocą przez dozorcę i nowego sąsiada.

Mama była przerażona.

– Po co ci to było? Teraz wszyscy będą patrzeć na nas jak na donosicieli!

Ale ja czułam ulgę i dumę jednocześnie. Może zrobiłam coś dobrego? Może uratowałam kogoś przed czymś złym?

Patrzę teraz przez okno na nasze podwórko. Kałuża znów pojawiła się pod moją klatką po ostatnim deszczu. Wszystko wróciło do normy… a jednak nic już nie jest takie samo.

Czy warto było ryzykować spokój rodziny dla prawdy? Czy lepiej czasem udawać, że nic się nie widzi? Co byście zrobili na moim miejscu?