Jedno lato, jeden ultimatum: Jak uratowałam swoją rodzinę (albo tylko tak mi się wydawało?)

— Nie dam już rady! — wykrzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni. Pot lał mi się po plecach, a dłonie drżały od złości i zmęczenia. Była druga w nocy, a ja znów stałam sama przy zlewie, zmywając po kolacji, którą przygotowałam dla całej rodziny. W salonie słychać było śmiechy moich dzieci — Agaty i Michała — oraz ich partnerów. Jakby nic się nie stało, jakby nie widzieli, że matka ledwo stoi na nogach.

Przez chwilę stałam w ciemności, opierając się o zimny blat. W głowie kłębiły mi się myśli: ile jeszcze wytrzymam? Czy naprawdę muszę być dla wszystkich niewidzialna? W końcu weszłam do salonu. Wszyscy zamilkli, widząc moją minę.

— Mamo, co się stało? — zapytała Agata, udając troskę, ale jej wzrok był utkwiony w telefonie.

— Co się stało? — powtórzyłam, czując jak głos mi się łamie. — Stało się to, że mam dość. Albo zaczniecie mi pomagać, albo sprzedaję dom i idę do domu opieki. Nie będę już waszą służącą!

Zapadła cisza. Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jego żona Ania odwróciła wzrok. Przez chwilę nikt się nie odezwał. W końcu Agata podniosła głowę.

— Przesadzasz, mamo. Przecież zawsze dawałaś radę.

— Zawsze dawałam radę, bo musiałam! Ale już nie mogę! — krzyknęłam, a łzy napłynęły mi do oczu.

Michał wstał i podszedł do mnie.

— Mamo, przecież wiesz, że cię kochamy. Ale każdy ma swoje życie…

— Swoje życie? A ja nie mam? — przerwałam mu ostro. — Od śmierci waszego ojca wszystko jest na mojej głowie. Praca, dom, rachunki, ogród, opieka nad wami… Nawet teraz, kiedy jesteście dorośli, przyjeżdżacie tu tylko po to, żeby się najeść i wyspać. Czy ktoś z was zapytał mnie, jak się czuję?

Zapanowała niezręczna cisza. Czułam, jak cała złość i żal wylewają się ze mnie po latach tłumienia. W końcu Ania odezwała się cicho:

— Może powinniśmy posprzątać po sobie…

— To nie chodzi tylko o sprzątanie! — przerwałam jej. — Chodzi o szacunek. O to, żebyście zobaczyli we mnie człowieka, a nie tylko matkę od wszystkiego.

Agata spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Myślisz, że nam jest łatwo? Ja mam dwójkę dzieci, pracę, męża…

— A ja nie miałam? — zapytałam gorzko. — Tylko że ja nie miałam nikogo do pomocy. Wasz ojciec był wiecznie w pracy, a potem… potem już go nie było.

Michał spuścił głowę. Wiedziałam, że to dla niego trudny temat. Po śmierci ojca zamknął się w sobie, uciekł do Warszawy na studia i rzadko wracał do domu. Agata została ze mną, ale zawsze była zajęta swoimi sprawami.

— Może rzeczywiście powinniśmy coś zmienić — odezwał się w końcu Michał. — Ale mamo, nie możesz nas szantażować.

— To nie szantaż. To desperacja — odpowiedziałam cicho. — Nie chcę już tak żyć.

Wyszłam na taras, zostawiając ich z własnymi myślami. Noc była duszna, powietrze ciężkie od burzy. Usiadłam na starym fotelu i rozpłakałam się jak dziecko. Przez chwilę miałam ochotę naprawdę wszystko rzucić — sprzedać dom, wyjechać gdzieś daleko, zostawić ich z tym wszystkim.

Po godzinie usłyszałam ciche kroki. To była Agata. Usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy.

— Przepraszam, mamo — powiedziała w końcu. — Nie widziałam, jak bardzo jesteś zmęczona. Myślałam, że… że zawsze będziesz silna.

— Już nie jestem — odpowiedziałam szczerze. — Potrzebuję was.

Agata przytuliła mnie mocno. Po chwili dołączył Michał z Anią. Wszyscy siedzieliśmy na tarasie, milcząc. Po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę jesteśmy razem.

Następnego dnia dzieci zaczęły pomagać. Michał naprawił cieknący kran, Agata posprzątała kuchnię, Ania zajęła się ogrodem. Przez kilka dni dom tętnił życiem, jak za dawnych lat. Ale wiedziałam, że to nie rozwiązuje wszystkich problemów.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Michał spojrzał na mnie poważnie.

— Mamo, może powinniśmy pomyśleć o jakiejś pomocy na stałe? Może opiekunka, ktoś do sprzątania?

Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę już jestem dla nich ciężarem?

— Nie chcę być dla was problemem — powiedziałam cicho.

— Nie jesteś problemem — odpowiedziała Agata. — Po prostu nie chcemy, żebyś była sama.

Zrozumiałam wtedy, że nie chodzi tylko o mnie. Że oni też się boją — mojej starości, swojej bezradności, tego, że kiedyś mnie zabraknie. Każdy z nas nosił w sobie swoje lęki i żale, ale tej nocy po raz pierwszy o nich porozmawialiśmy.

Minęło kilka tygodni. Dzieci wróciły do swoich domów, ale częściej dzwoniły, przyjeżdżały na weekendy. Czasem pomagali, czasem tylko byli. Ja nauczyłam się prosić o pomoc i nie czuć się z tym winna.

Często wracam myślami do tamtej nocy. Czy naprawdę uratowałam naszą rodzinę? A może tylko na chwilę zatrzymałam coś, co i tak musiało się wydarzyć? Czy można odbudować bliskość po latach milczenia i pretensji? Może każda rodzina musi przejść przez swoją burzę, żeby potem znów zaświeciło słońce?