Jak teściowa próbowała zniszczyć moje małżeństwo — i co zrobiłem, by ją powstrzymać

– Co to za wiadomość, Paweł? – głos mojej żony Marty drżał, gdy trzymała w ręku telefon. – Mama napisała mi, że… że chyba mnie zdradzasz?

W tej chwili świat mi zawirował. Siedziałem przy kuchennym stole, próbując zebrać myśli po kolejnym dniu pracy w biurze rachunkowym. Zza drzwi dobiegał zapach bigosu, który Marta gotowała na jutro. Ale wszystko to nagle straciło znaczenie.

– Co? – wykrztusiłem. – Skąd ona to wzięła?

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem, ale i z lękiem. – Pisałeś do kogoś wiadomości? Coś ukrywasz?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, do kuchni weszła nasza córka Zosia, ciągnąc za sobą pluszowego misia. – Tato, pobawisz się ze mną?

– Zaraz, kochanie – powiedziałem łagodnie, ale w środku aż się gotowałem. To nie był pierwszy raz, kiedy pani Halina, moja teściowa, próbowała ingerować w nasze życie. Od początku naszego małżeństwa czułem jej obecność jak cień — zawsze gdzieś za plecami, zawsze gotowa do krytyki.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Stałem przed ołtarzem, a ona patrzyła na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem. „Nie jesteś wystarczająco dobry dla mojej córki”, zdawały się mówić jej oczy. Przez lata próbowałem ją przekonać, że jestem odpowiedzialnym mężem i ojcem. Ale ona zawsze znajdowała powód do narzekań: a to źle wyprasowana koszula Zosi, a to za mało pieniędzy na koncie, a to Marta wygląda na zmęczoną.

Ale teraz przeszła samą siebie.

– Marta, przysięgam ci na wszystko, nie mam nic do ukrycia – powiedziałem stanowczo. – Twoja mama… ona od dawna szuka dziury w całym.

Marta spuściła wzrok. – Wiem… Ale ona twierdzi, że widziała jakieś dziwne wiadomości na twoim telefonie.

Zamarłem. Przecież nigdy nie zostawiałem telefonu bez opieki… Chyba że…

Przypomniałem sobie wczorajszy wieczór. Marta poprosiła mnie o pomoc przy komputerze, a telefon zostawiłem na stole w salonie. Pani Halina była wtedy u nas — przyszła niby tylko na herbatę i „pomóc przy Zosi”.

Zacisnąłem pięści pod stołem. To musiało być wtedy.

Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Marta leżała obok mnie cicho, udając sen. W głowie kłębiły mi się myśli: jak długo jeszcze pozwolę jej matce rządzić naszym życiem? Czy naprawdę muszę codziennie udowadniać swoją niewinność?

Następnego dnia postanowiłem działać. Wiedziałem już, że rozmowy i tłumaczenia nic nie dadzą. Pani Halina była mistrzynią manipulacji — zawsze potrafiła odwrócić kota ogonem i zrobić ze mnie czarny charakter.

W pracy opowiedziałem o wszystkim koledze z biura, Tomkowi.

– Stary, musisz ją przechytrzyć – poradził mi z uśmiechem. – Skoro ona tak lubi grzebać w twoim telefonie… to daj jej coś do czytania.

Początkowo pomysł wydawał mi się dziecinny. Ale im dłużej o nim myślałem, tym bardziej czułem, że to jedyna droga.

Wieczorem napisałem kilka wiadomości do fikcyjnego kontaktu: „Pani Kwiatkowska”. Treść była absurdalna: „Proszę pamiętać o jutrzejszym spotkaniu w sprawie adopcji pingwina z zoo” albo „Nie zapomnij zabrać różowego parasola na tajne zebranie klubu miłośników śledzi”.

Następnego dnia znów odwiedziła nas pani Halina. Tym razem specjalnie zostawiłem telefon na widoku i poszedłem do łazienki. Słyszałem szelest jej kroków i cichy dźwięk odblokowywanego ekranu.

Po chwili wróciłem do salonu i zobaczyłem ją bladą jak ściana.

– Paweł… co to za wiadomości? – zapytała drżącym głosem.

Uśmiechnąłem się niewinnie. – O co chodzi?

– Ty… ty adoptujesz pingwina? I jesteś w jakimś klubie śledzi?

Marta spojrzała na matkę z niedowierzaniem. – Mamo… co ty czytasz?

Pani Halina zaczęła się jąkać, próbując wyjaśnić, że „przez przypadek” zobaczyła moje wiadomości. Marta spojrzała na nią ostro:

– Mamo, przestań wreszcie grzebać w naszych sprawach!

Po raz pierwszy zobaczyłem panią Halinę tak zmieszaną. Wyszła z mieszkania bez słowa.

Przez kilka dni panowała cisza. Marta przeprosiła mnie za podejrzenia i obiecała postawić matce granice. Zosia znów śmiała się beztrosko.

Ale ja wiedziałem, że ta historia zostawi ślad na naszej rodzinie.

Czasem patrzę na Martę i zastanawiam się: czy naprawdę można uciec od rodzinnych schematów? Czy da się kochać kogoś i jednocześnie bronić własnych granic? A może każda rodzina to trochę pole bitwy — i tylko od nas zależy, czy wyjdziemy z niej silniejsi?