Jak bardzo jej nienawidziłem… Historia o rodzinnych sekretach, zdradzie i przebaczeniu
Jak bardzo jej nienawidziłem… Te słowa powtarzałem w myślach, patrząc na pogniecioną kartkę leżącą w szufladzie jej biurka — tuż obok wypowiedzenia z pracy. W mieszkaniu panowała cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara po dziadku. Dziwne uczucie wpełzło mi do piersi: jakby ten skrawek papieru nie leżał tam bez powodu, jakby czekał właśnie na mnie. Wziąłem go do ręki i nagle przypomniałem sobie dzieciństwo. Jak z chłopakami z Poznania bawiliśmy się w szpiegów, pisząc niewidzialne listy mlekiem, a potem odczytywaliśmy je, podgrzewając nad świeczką. Teraz czułem się jak wtedy — pełen niepokoju i ekscytacji zarazem.
Ale to nie była zabawa. To była rzeczywistość, która miała mnie zranić bardziej niż cokolwiek wcześniej.
Kartka była zapisana jej drobnym pismem. „Nie mogę już dłużej udawać. Muszę odejść, zanim wszystko się rozpadnie. Przepraszam, że nie potrafiłam być taką matką, jakiej potrzebowałeś.” Zamarłem. Moja matka — Anna Zielińska. Kobieta, która zawsze wydawała się silna, nieugięta, czasem wręcz okrutna w swoich sądach i wymaganiach. Przez lata obwiniałem ją o wszystko: o to, że ojciec odszedł, o to, że nie potrafiłem znaleźć wspólnego języka z bratem, o to, że nigdy nie czułem się wystarczająco dobry.
W tamtej chwili poczułem gniew. Jak mogła? Jak mogła zostawić mnie samego z tym wszystkim? Przecież to ona zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. A jednak to ona chciała odejść. Wypowiedzenie z pracy leżało tuż obok — jakby chciała odciąć się od wszystkiego naraz.
Wyszedłem na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. Poznańskie blokowisko rozciągało się przede mną jak plansza do gry, na której każdy sąsiad miał swoją rolę do odegrania. Pamiętam, jak kiedyś z bratem — Michałem — bawiliśmy się na podwórku do późna, a mama wołała nas na kolację. Teraz Michał mieszka w Warszawie i rozmawiamy tylko od święta. „To przez nią,” myślałem wtedy. „To ona nas poróżniła”.
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
— Cześć, Tomek — usłyszałem głos ojca. — Dzwoniła do ciebie mama?
— Nie — odpowiedziałem chłodno. — Ale znalazłem coś…
— Co takiego?
— List. I wypowiedzenie z pracy.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Tomek… Ona jest w szpitalu. Miała atak paniki. Lekarz mówił, że to przez stres.
Poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
Wróciły wspomnienia: kłótnie przy stole, trzaskanie drzwiami, jej łzy ukrywane w łazience. Nigdy nie pytałem, dlaczego płacze. Byłem zbyt zajęty własnym bólem i żalem.
Pojechałem do szpitala jeszcze tego samego dnia. Mama leżała na łóżku, blada i zmęczona. Gdy mnie zobaczyła, odwróciła wzrok.
— Przyszedłeś mnie osądzić? — zapytała cicho.
— Nie wiem… — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Chciałem zrozumieć.
Przez chwilę milczeliśmy.
— Tomek… Ja naprawdę próbowałam być dobrą matką. Ale po rozwodzie wszystko się rozsypało. Straciłam pracę, Michał wyjechał… Ty byłeś coraz bardziej zamknięty w sobie. Czułam się niepotrzebna.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
— Bo myślałam, że muszę być silna. Że nie mogę pokazać słabości.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że przez lata patrzyłem na nią jak na winowajczynię wszystkich moich problemów, nie widząc jej bólu.
Po powrocie do domu długo siedziałem w ciemności. Przeglądałem stare zdjęcia: uśmiechnięta mama na wakacjach nad Bałtykiem, ja i Michał z wiaderkami pełnymi muszelek. Gdzieś po drodze zgubiliśmy siebie nawzajem.
Następnego dnia zadzwonił Michał.
— Słyszałem o mamie — powiedział bez przywitania.
— Tak… Jest w szpitalu. Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
— O czym?
— O wszystkim. O tym, co było i co jest teraz.
Po długiej chwili zgodził się przyjechać do Poznania.
Spotkaliśmy się w kuchni mamy — tej samej kuchni, gdzie kiedyś robiliśmy kanapki z dżemem i śmialiśmy się z jej żartów. Teraz atmosfera była ciężka.
— Myślisz, że ona naprawdę chciała odejść? — zapytał Michał.
— Myślę, że była po prostu zmęczona życiem — odpowiedziałem.
Usiedliśmy razem przy stole i po raz pierwszy od lat zaczęliśmy rozmawiać szczerze: o naszych żalach do siebie nawzajem i do niej; o tym, jak trudno było dorastać w cieniu rozwodu; o tym, jak bardzo baliśmy się mówić o swoich uczuciach.
Mama wróciła ze szpitala po tygodniu. Była cicha i ostrożna w słowach. Ale coś się zmieniło — jakby ta cała sytuacja oczyściła powietrze między nami.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na balkonie.
— Tomek… Przepraszam za wszystko — powiedziała nagle.
— Ja też przepraszam — odpowiedziałem cicho.
Patrzyliśmy razem na światła miasta i przez chwilę poczułem spokój, którego nie znałem od lat.
Czasami myślę: czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy rodzina to tylko więzy krwi, czy coś więcej? Może najtrudniejsze jest nauczyć się widzieć drugiego człowieka takim, jakim jest naprawdę — ze wszystkimi jego słabościami i lękami.