Impreza, która rozbiła naszą rodzinę – jak jedno wyznanie taty zmieniło wszystko
– Naprawdę musisz to zrobić akurat dzisiaj? – głos mamy drżał, a jej dłonie ściskały kieliszek z winem tak mocno, że bałam się, iż zaraz pęknie.
Tata stał przy stole, wśród resztek tortu i pustych talerzy. Goście już wyszli, a w salonie unosił się zapach świec i niedopitego szampana. Byłam tam ja – ich córka, Marta – i mój młodszy brat Kuba. Miałam wtedy 23 lata, on ledwie 16. Wszyscy czekaliśmy na to, co powie tata. Czułam w powietrzu napięcie tak gęste, że można by je kroić nożem.
– Muszę – odpowiedział cicho tata. – Nie mogę już dłużej udawać.
Mama spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Po tylu latach? Po tym wszystkim?
Tata spuścił wzrok. – Przepraszam. Zakochałem się w kimś innym. Wyprowadzam się.
Wtedy świat się zatrzymał. Kuba wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami. Ja stałam jak sparaliżowana, patrząc na mamę, która nagle wydawała się o dziesięć lat starsza.
Nie pamiętam, jak długo trwała cisza. W końcu mama usiadła ciężko na krześle i powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę:
– Daj mi rok. Proszę cię, zostań jeszcze rok. Dla dzieci. Dla mnie.
Tata milczał długo, aż w końcu skinął głową. – Jeden rok. Potem… potem zrobię to, co muszę.
Tak zaczęło się nasze życie na bombie zegarowej.
Każdy dzień był jak gra pozorów. Tata wracał z pracy później niż zwykle, unikał rozmów i wspólnych posiłków. Mama starała się być silna, ale widziałam, jak nocami płacze w kuchni nad kubkiem herbaty. Kuba zamknął się w sobie, przestał wychodzić z pokoju i coraz częściej wracał do domu po alkoholu. Ja próbowałam być dla wszystkich wsparciem, choć sama nie wiedziałam, jak sobie z tym radzić.
W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały: „Co u ciebie?”, a ja odpowiadałam: „Wszystko dobrze”, choć miałam ochotę krzyczeć. Wieczorami pisałam długie maile do przyjaciółki z Krakowa:
„Nie poznaję własnej rodziny. Tata jest jak cień samego siebie. Mama udaje przed sąsiadami, że nic się nie dzieje. Kuba… boję się o niego.”
Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Tata składał życzenia mechanicznie, mama nakładała mu karpia z wymuszonym uśmiechem. Kuba nawet nie podnosił wzroku znad telefonu.
Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę rodziców:
– Myślisz, że to coś zmieni? – zapytał tata szeptem.
– Może nie dla nas – odpowiedziała mama – ale dla dzieci to będzie ważne.
– Marta jest dorosła, Kuba zaraz skończy szkołę…
– Ale jeszcze nie są gotowi na taki cios.
Wtedy zrozumiałam: ten rok to była próba ratowania nie małżeństwa, ale nas – dzieci.
Czas płynął powoli. Tata coraz częściej znikał na weekendy „w delegacji”. Mama zaczęła chodzić na terapię i namawiała mnie, żebym poszła z nią. Kuba miał coraz gorsze oceny i raz wrócił do domu pobity.
Pewnego dnia nie wytrzymałam i wybuchłam przy kolacji:
– Może lepiej byłoby już to skończyć! Przestańcie udawać! My wszystko widzimy!
Tata spojrzał na mnie z bólem w oczach:
– Myślisz, że to łatwe?
– Nie! Ale życie w kłamstwie jest jeszcze trudniejsze!
Mama zaczęła płakać. Kuba wyszedł bez słowa.
Po tej kłótni coś się zmieniło. Tata zaczął spędzać więcej czasu z Kubą – zabierał go na mecze, próbował rozmawiać o szkole. Ja z mamą chodziłyśmy na długie spacery po parku i rozmawiałyśmy o wszystkim poza tatą.
Zbliżał się koniec tego roku próby. W domu panowała dziwna cisza – jakby wszyscy czekali na wyrok.
W dniu 52. urodzin taty usiedliśmy razem przy stole. Tata spojrzał na nas i powiedział:
– Obiecałem rok i dotrzymałem słowa. Wyprowadzam się jutro.
Mama skinęła głową bez słowa. Kuba wybiegł z domu i wrócił dopiero nad ranem.
Po odejściu taty dom był pusty jak nigdy wcześniej. Mama długo nie mogła się pozbierać – czasem przez kilka dni nie wychodziła z łóżka. Kuba zaczął terapię i powoli wracał do siebie. Ja rzuciłam pracę i wyjechałam na kilka miesięcy do Wrocławia, żeby złapać oddech.
Minęły dwa lata od tamtej imprezy urodzinowej. Tata mieszka teraz z nową partnerką w Gdańsku. Z mamą rozmawiam codziennie przez telefon – jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Kuba zdał maturę i planuje studia za granicą.
Czasem myślę o tamtym roku zawieszenia – czy naprawdę był nam potrzebny? Czy lepiej byłoby przeciąć wszystko od razu?
Może nie ma dobrych odpowiedzi na takie pytania…
Czy można nauczyć się żyć po takim trzęsieniu ziemi? Czy kiedyś jeszcze poczuję się naprawdę bezpieczna?