Idealna synowa dla każdego? Historia Haliny Nowak

— Halo? — mój głos zadrżał, gdy odebrałam telefon, przerywając ciszę kuchni pachnącej świeżym ciastem. Dłońmi otarłam mąkę o fartuch, serce biło mi szybciej niż zwykle. — Dzień dobry, czy rozmawiam z Haliną Bronisławą Nowak? — zapytała obca kobieta po drugiej stronie. W głosie wyczułam coś niepokojącego, jakby ta rozmowa miała zmienić bieg mojego dnia. — Tak, to ja — odpowiedziałam, próbując brzmieć spokojnie.

— Tu Anna Majewska z urzędu miasta. Czy mogłabym zająć pani chwilę? — Oczywiście — odparłam, choć w głowie już kłębiły się myśli: co się stało? Czy coś z Markiem? Z Agnieszką? Z wnukiem?

— Chodzi o pani synową, Agnieszkę Nowak. — Słysząc jej imię, poczułam ukłucie niepokoju. — Czy wie pani, że pani synowa od kilku miesięcy stara się o mieszkanie socjalne jako samotna matka?

Zamarłam. Samotna matka? Przecież Marek i Agnieszka są razem! Przecież za parę godzin mieli przyjechać na rodzinny obiad! — To chyba jakaś pomyłka… — wyszeptałam, czując jak ciasto pod palcami staje się zimne i obce.

— Przykro mi, ale dokumenty są jasne. Jeśli chciałaby pani uzyskać więcej informacji, zapraszam do urzędu. — Rozmowa zakończyła się szybciej niż się zaczęła. Stałam przez chwilę w bezruchu, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

Marek zawsze był moją dumą. Dobry chłopak, pracowity, nigdy nie sprawiał problemów. Agnieszka… cóż, nie była taką synową, jaką sobie wymarzyłam. Cicha, zamknięta w sobie, rzadko się uśmiechała. Ale przecież starałam się ją zaakceptować. Dla Marka.

Zadzwoniłam do niego niemal natychmiast. — Marek, czy wszystko w porządku? — zapytałam drżącym głosem.

— Tak, mamo. Za godzinę będziemy. Agnieszka upiekła twoje ulubione rogaliki — odpowiedział beztrosko.

Nie miałam odwagi zapytać go o mieszkanie socjalne. Może to rzeczywiście pomyłka? Może ktoś podszył się pod Agnieszkę? Ale w głowie już rodziły się najczarniejsze scenariusze.

Przez kolejne godziny krzątałam się po kuchni jak automat. Kroiłam warzywa na sałatkę, układałam sztućce na stole, ale myślami byłam gdzie indziej. Wspominałam nasze pierwsze spotkanie z Agnieszką. Była taka nieśmiała, ledwo patrzyła mi w oczy. Marek był wtedy taki szczęśliwy… Czy coś się zmieniło?

Gdy usłyszałam dźwięk domofonu, serce podskoczyło mi do gardła. Otworzyłam drzwi z wymuszonym uśmiechem.

— Cześć mamo! — Marek wszedł pierwszy, niosąc torbę z zakupami. Za nim szła Agnieszka z małym Antosiem na rękach.

— Dzień dobry pani Halino — powiedziała cicho Agnieszka, unikając mojego wzroku.

Obiad przebiegał w napiętej atmosferze. Marek opowiadał o pracy, Antoś bawił się klockami pod stołem, a Agnieszka milczała. W końcu nie wytrzymałam.

— Agnieszko, mogę z tobą porozmawiać na osobności? — zapytałam stanowczo.

Spojrzała na mnie zaskoczona i lekko przestraszona. Przeszłyśmy do kuchni.

— Co się dzieje? — zapytała cicho.

— Dostałam dziś telefon z urzędu miasta… Powiedz mi prawdę: dlaczego starasz się o mieszkanie socjalne jako samotna matka?

Agnieszka pobladła. Przez chwilę milczała, potem spuściła głowę.

— Marek nie wie… Proszę, nie mów mu jeszcze. Ja… ja już nie daję rady. On ciągle pracuje, wraca późno, jest zmęczony i rozdrażniony. Nie rozmawiamy ze sobą prawie wcale. Czuję się tu obco… Nie mam nikogo poza Antosiem.

Poczułam ukłucie żalu i winy. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa? Czy przez te wszystkie lata nie zauważyłam, jak bardzo Agnieszka cierpi?

— Ale przecież możesz ze mną porozmawiać… — wyszeptałam.

— Próbowałam… Ale zawsze miała pani dla mnie tylko dobre rady albo krytykę. Nigdy nie zapytała mnie pani, jak się czuję naprawdę.

Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. Przypomniałam sobie wszystkie te razy, kiedy poprawiałam ją przy gotowaniu albo narzekałam na jej wychowanie Antosia.

— Co zamierzasz zrobić? — zapytałam cicho.

— Nie wiem… Chciałabym spróbować jeszcze raz z Markiem, ale czuję się coraz bardziej samotna i zagubiona. Dlatego szukam wyjścia awaryjnego… Gdybyśmy się rozstali.

Wróciłyśmy do stołu w milczeniu. Marek spojrzał na nas pytająco, ale nie powiedział ani słowa.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy to ja zawiodłam jako matka i teściowa? Czy można jeszcze naprawić to wszystko?

Następnego dnia zadzwoniłam do Agnieszki. — Chciałabym ci pomóc… Może pójdziemy razem do psychologa rodzinnego? Nie chcę cię stracić z życia mojego i Marka.

Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam cichy płacz i słowo: — Dziękuję…

Czasem wydaje nam się, że wiemy wszystko o swoich bliskich. Że jesteśmy idealnymi matkami czy teściowymi. Ale czy naprawdę słuchamy tych, którzy są najbliżej nas? Czy potrafimy przyznać się do błędów i zawalczyć o rodzinę zanim będzie za późno?