Ich dom, moje marzenia: Gdy rodzice decydują, komu pomóc – Polska rodzinna opowieść o mieszkaniu, zazdrości i wyborach
— Znowu o tym rozmawiamy? — głos Pawła odbija się echem od pustych ścian naszego wynajmowanego mieszkania. Siedzę na rozkładanej kanapie, wpatrując się w plamę na suficie, która z każdym tygodniem wydaje się coraz większa. — Tak, znowu — odpowiadam cicho, ale stanowczo. — Bo nie rozumiem, dlaczego twoi rodzice mogą kupić mieszkanie twojej siostrze, a nam nawet nie chcą pożyczyć na wkład własny.
Paweł wzdycha ciężko, przeciera twarz dłońmi. — Zosia jest sama z dzieckiem, wiesz, że mama zawsze się nad nią litowała. Poza tym… — urywa, jakby szukał słów, które nie zranią mnie jeszcze bardziej. — Poza tym co? My nie mamy prawa do własnego kąta? — czuję, jak głos mi drży, a w oczach zbierają się łzy. — Pracujemy oboje, oszczędzamy, ale z tymi cenami mieszkań nigdy nie uzbieramy tyle, żeby bank dał nam kredyt. A twoi rodzice mają oszczędności, których nawet nie ruszają!
Cisza. Słychać tylko szum ulicy za oknem i cichy płacz sąsiadki zza ściany. Paweł wstaje, podchodzi do okna, patrzy na szare bloki. — Nie chcę się z nimi kłócić. Wiesz, jacy są. Ojciec powie, że każdy powinien radzić sobie sam, a mama… ona się boi, że jak nam pomoże, Zosia się obrazi. — A ja? — pytam. — Ja się nie liczę? Nasze życie się nie liczy?
Wspomnienia wracają falami. Pierwszy raz, kiedy odwiedziliśmy jego rodziców w ich dużym domu pod Warszawą. Zosia już wtedy miała klucze do nowego mieszkania, które rodzice kupili jej „na start” po rozwodzie. My dostaliśmy tylko uścisk dłoni i zapewnienie, że „młodzi muszą się nauczyć życia”. Przez lata tłumaczyłam sobie, że to sprawiedliwe, że przecież damy radę. Ale z każdym kolejnym miesiącem w tym ciasnym mieszkaniu, z każdą kolejną odmową banku, narastała we mnie złość.
— Może powinniśmy po prostu przestać o tym rozmawiać — mówi Paweł, ale wiem, że to niemożliwe. Każda rozmowa z jego rodzicami, każde święta, każda wizyta u Zosi w jej nowym, przestronnym mieszkaniu przypomina mi, jak bardzo jesteśmy na przegranej pozycji.
— Wiesz, co jest najgorsze? — pytam cicho. — Że zaczynam ci zazdrościć twojej siostry. Że czuję się gorsza, bo nie mam rodziców, którzy mogliby mi pomóc. I że przez to wszystko zaczynam cię obwiniać, choć to przecież nie twoja wina.
Paweł siada obok mnie, bierze mnie za rękę. — Przepraszam. Naprawdę chciałbym coś zmienić. Ale nie wiem jak.
Kilka dni później jedziemy do jego rodziców na obiad. W powietrzu wisi napięcie. Zosia śmieje się głośno, jej synek biega po ogrodzie. Matka Pawła nakłada mi zupę, patrząc na mnie z troską, ale i z dystansem. — Jak tam w pracy, Aniu? — pyta. — Dobrze — odpowiadam, choć to nieprawda. Właśnie dowiedziałam się, że nie przedłużą mi umowy. — A mieszkanie? — dopytuje. — Nadal wynajmujemy — mówię i widzę, jak Paweł spuszcza wzrok.
Ojciec Pawła wtrąca się z typową dla siebie surowością: — Trzeba było lepiej wybierać zawód. Teraz wszyscy chcieliby mieszkać na swoim, a nikt nie chce ciężko pracować. — Tato! — Paweł podnosi głos, co zdarza się rzadko. — Pracujemy oboje. Ania haruje po godzinach, ja biorę nadgodziny. Ale z tymi cenami… — Przestańcie narzekać — przerywa mu matka. — Zosia też miała ciężko, ale jakoś sobie radzi.
Chciałabym wykrzyczeć, że to nieprawda. Że Zosia dostała wszystko na tacy, a my musimy walczyć o każdy grosz. Ale milczę. Wiem, że każda taka rozmowa kończy się kłótnią i cichymi dniami.
Wieczorem wracamy do naszego mieszkania. Paweł jest przybity, ja płaczę w łazience. W nocy nie mogę zasnąć. Myślę o tym, jak bardzo pieniądze potrafią podzielić rodzinę. Jak łatwo jest oceniać innych, nie znając ich sytuacji. Jak trudno jest prosić o pomoc, kiedy wiesz, że możesz usłyszeć „nie”.
Kilka tygodni później dostaję wypowiedzenie z pracy. Paweł próbuje mnie pocieszać, ale widzę, że sam ledwo trzyma się na nogach. Zaczynamy się coraz częściej kłócić o drobiazgi: rachunki, zakupy, nawet o to, kto wyrzuci śmieci. W końcu wybucham:
— Nie mogę już tak żyć! Mam dość tej bezsilności! Dość tego, że muszę udawać przed twoimi rodzicami, że wszystko jest w porządku!
Paweł patrzy na mnie z rozpaczą. — To co mam zrobić? Zerwać kontakt z rodziną? Wykrzyczeć im w twarz, że są niesprawiedliwi?
— Nie wiem… Może po prostu powinniśmy zacząć żyć dla siebie, a nie dla ich oczekiwań.
Tydzień później Paweł decyduje się porozmawiać z rodzicami. Wraca późno, zmęczony i przygnębiony. — Powiedziałem im wszystko — mówi cicho. — Że czujemy się gorsi, że potrzebujemy wsparcia. Ojciec się obraził. Mama płakała. Zosia zadzwoniła z pretensjami.
Czuję ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, bo wreszcie ktoś powiedział głośno to, co od dawna wisiało w powietrzu. Smutek, bo wiem, że ta rozmowa zostawi ślad na zawsze.
Mijają miesiące. Nadal wynajmujemy mieszkanie. Nadal liczymy każdy grosz. Ale coś się zmieniło. Przestaliśmy udawać przed sobą i przed innymi. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, czego naprawdę chcemy. O tym, że dom to nie tylko ściany i dach nad głową, ale przede wszystkim my sami.
Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy warto było tyle walczyć o coś, co nigdy nie było nasze? Czy rodzina powinna być wsparciem bezwarunkowym, czy raczej każdy powinien radzić sobie sam? A może najważniejsze to po prostu nie stracić siebie nawzajem w tej całej walce o lepsze jutro?
Czy Wy też czuliście kiedyś, że musicie wybierać między własnym szczęściem a oczekiwaniami innych? Co byście zrobili na moim miejscu?