Gorzka prawda o rodzinie: Jak szóste dziecko mojej kuzynki wywróciło wszystko do góry nogami
– Ty chyba żartujesz, Anka! – głos Piotra odbił się echem po kuchni, a ja, stojąc w progu z kubkiem herbaty, poczułam, jak ciarki przebiegają mi po plecach. Ania siedziała przy stole, zgarbiona, z dłońmi splecionymi na brzuchu. Jej twarz była blada, a oczy czerwone od płaczu. – Przecież ledwo dajemy sobie radę z piątką! – Piotr walił pięścią w stół, aż podskoczyły talerze.
Nie powinnam była tego słyszeć. Przyszłam tylko pożyczyć cukier, ale drzwi były uchylone i usłyszałam wszystko. Wyszłam na palcach, ale słowa Piotra dźwięczały mi w głowie jeszcze długo potem.
W naszej rodzinie zawsze było głośno i tłoczno. Ania była moją kuzynką, ale od dziecka traktowałyśmy się jak siostry. Wychowałyśmy się na jednym podwórku w małym miasteczku pod Radomiem. Zawsze była tą odważniejszą – pierwsza miała chłopaka, pierwsza wyjechała do pracy do Warszawy, pierwsza wyszła za mąż. Ja byłam tą ostrożną, która najpierw wszystko sto razy przemyśli.
Kiedy Ania zaczęła rodzić dzieci jedno po drugim, wszyscy patrzyli na nią z podziwem i lekkim niedowierzaniem. Pięcioro dzieci w dzisiejszych czasach? Ale ona zawsze powtarzała: „Dzieci to błogosławieństwo”. Piotr też wydawał się szczęśliwy – przynajmniej tak myśleliśmy.
Wszystko zmieniło się tej zimy, kiedy Ania zadzwoniła do mnie wieczorem.
– Ola, muszę ci coś powiedzieć – jej głos był cichy i drżący. – Jestem w ciąży… znowu.
Zaniemówiłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Potem pogratulowałam jej, choć w środku czułam niepokój. Wiedziałam, że mają ciężko – Piotr stracił pracę w fabryce, dzieci chorowały na zmianę, a Ania ledwo wiązała koniec z końcem pracując na pół etatu w sklepie spożywczym.
Nie spodziewałam się jednak tego, co wydarzyło się później. Rodzina podzieliła się na dwa obozy. Moja mama i ciotka Basia były zachwycone – „Będzie kolejny wnuczek!” – krzyczały przez telefon. Ale reszta…
– To nieodpowiedzialność! – mówiła ciocia Jola na imieninach dziadka. – Jak oni zamierzają utrzymać tyle dzieci?
– A może to już uzależnienie? – rzucił wujek Marek półgłosem, sącząc piwo.
Najgorsze jednak było to, co działo się między Anią a Piotrem. Zaczęli się kłócić o wszystko: o pieniądze, o szkołę dzieci, o przyszłość. Piotr coraz częściej wychodził z domu wieczorami i wracał późno. Ania zamykała się w łazience i płakała.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Ola, ja już nie daję rady… On mówi, że to moja wina. Że go oszukałam…
Pojechałam do niej natychmiast. Zastałam ją siedzącą na podłodze w kuchni, z rozmazanym makijażem i pustym spojrzeniem.
– Aniu…
– On powiedział, że nie chce tego dziecka – wyszeptała. – Że mam usunąć ciążę albo on odejdzie.
Zamarłam. W naszej rodzinie aborcja to temat tabu. Wiedziałam, że Ania nigdy by się na to nie zgodziła.
– I co zrobisz? – zapytałam cicho.
– Nie wiem… Boję się zostać sama z szóstką dzieci… Ale nie mogę tego zrobić.
Przez kolejne tygodnie próbowałam ją wspierać jak mogłam. Chodziłam z nią do lekarza, pomagałam przy dzieciach. Ale atmosfera w domu była coraz gorsza. Piotr stawał się obcy – milczący, zimny, czasem wręcz agresywny.
W końcu wybuchło. Była niedziela, cała rodzina zebrała się u dziadków na obiedzie. Piotr przyszedł sam. Wszyscy patrzyli na niego pytająco.
– Ania nie przyjdzie? – zapytała babcia.
Piotr spojrzał na nas ponuro.
– Nie wiem, czy jeszcze będziemy razem – rzucił nagle. – Nie chciałem tego dziecka. Mam dość tej sytuacji.
Zapadła cisza tak głęboka, że słychać było tylko tykanie zegara.
– To twoja żona! Twoje dzieci! – wybuchła ciocia Basia.
– A kto mi pomoże? Wy? – Piotr spojrzał na nas z wyrzutem. – Każdy tylko gada i ocenia!
Wybiegł z domu trzaskając drzwiami.
Po tym obiedzie wszystko się zmieniło. Rodzina zaczęła się kłócić między sobą. Jedni bronili Ani: „To jej ciało, jej decyzja”. Inni stawali po stronie Piotra: „Nie można wymagać od człowieka więcej niż jest w stanie unieść”.
Ania zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała odbierać telefony, przestała wychodzić z domu. Dzieci chodziły smutne i przestraszone.
Pewnego wieczoru przyszłam do niej bez zapowiedzi. Zastałam ją siedzącą przy oknie, patrzącą w ciemność.
– Ola… boję się przyszłości – wyszeptała. – Boję się zostać sama… Ale jeszcze bardziej boję się stracić siebie.
Przytuliłam ją mocno i płakałyśmy razem długo.
Dziś minęły trzy miesiące od tamtej rozmowy. Piotr wyprowadził się do matki i nie odzywa się do Ani. Rodzina nadal jest podzielona – jedni pomagają Ani jak mogą, inni udają, że nic się nie stało.
Patrzę na to wszystko i zastanawiam się: czy naprawdę jedna decyzja może zniszczyć tyle relacji? Czy rodzina powinna wspierać bezwarunkowo, nawet jeśli nie rozumie wyborów bliskich?
Czasem myślę: co bym zrobiła na miejscu Ani? Czy miałabym tyle siły? A może każdy z nas nosi w sobie jakieś ciche dramaty, o których inni nawet nie mają pojęcia?