Geniusz matki mojego męża: Oddaj mi oszczędności, a mieszkanie zapiszę na twoją córkę
– Iwona, przecież to dla dobra twojej córki! – głos teściowej rozbrzmiewał w moich uszach jeszcze długo po tym, jak wyszła z naszego mieszkania. Stałam przy oknie, patrząc na szare, kwietniowe niebo nad Warszawą i próbowałam zrozumieć, jakim cudem znalazłam się w tej sytuacji. Jeszcze tydzień temu byłam pewna, że życie – choć niełatwe – jest przewidywalne. Praca w biurze rachunkowym, codzienny pośpiech, wieczorne bajki dla Zosi. A teraz? Teraz miałam oddać wszystkie nasze oszczędności teściowej, bo ona „zapisze mieszkanie na wnuczkę”.
– Przecież to logiczne – powtarzała mi przez telefon mąż, Paweł. – Mama chce dobrze. Lepiej, żeby mieszkanie było na Zosię niż na nas. W razie czego nikt nam go nie zabierze.
– Ale Paweł… – zaczęłam niepewnie. – To są nasze pieniądze. Odkładaliśmy je przez lata. A twoja mama… Ona nigdy nie była dobra w finansach.
– Przesadzasz – uciął. – Mama wie, co robi.
Wiedziałam, że nie przekonam go tak łatwo. Paweł zawsze był pod silnym wpływem swojej matki. Pani Halina – kobieta twarda, energiczna, z nieustannym przekonaniem o własnej nieomylności. Kiedyś ją podziwiałam za zaradność, teraz czułam się przez nią osaczona.
Wieczorem siedziałam przy stole z Zosią, która rysowała coś na kartce. Jej dziecięca twarz była spokojna, zupełnie nieświadoma burzy, która przetaczała się przez naszą rodzinę. Patrzyłam na nią i zastanawiałam się: czy naprawdę powinnam ryzykować wszystko dla tej „genialnej” propozycji teściowej?
Następnego dnia w pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła od razu:
– Iwona, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc.
Opowiedziałam jej wszystko – o propozycji teściowej, o presji Pawła, o moich wątpliwościach.
– Uważaj – powiedziała Magda poważnie. – Znam takie historie. Potem zostajesz bez pieniędzy i bez mieszkania. A teściowa zawsze znajdzie wymówkę.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Wróciłam do domu z jeszcze większym ciężarem na sercu. Paweł czekał już z dokumentami przygotowanymi przez matkę.
– Wystarczy podpisać – powiedział spokojnie.
– Nie mogę tego zrobić – odpowiedziałam cicho.
– Dlaczego? Przecież to dla Zosi!
– Boję się, Paweł. Boję się, że stracimy wszystko. Twoja mama… Ona nie rozumie, ile dla mnie znaczą te pieniądze. To nasza przyszłość.
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Myślisz tylko o sobie.
Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez lata starałam się być dobrą żoną, matką, synową. Zawsze godziłam się na kompromisy, zawsze ustępowałam dla „dobra rodziny”. Ale teraz czułam, że jeśli ustąpię jeszcze raz – stracę samą siebie.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Paweł milczał, teściowa dzwoniła codziennie z nowymi argumentami:
– Iwona, nie bądź dziecinna! Ja wiem lepiej! Zaufaj mi!
Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że stoję na środku pustego mieszkania, a wokół mnie tylko echo dawnych rozmów i śmiechu Zosi. Budziłam się zlana potem i z przerażeniem myślałam: a jeśli Magda ma rację? Jeśli zostaniemy z niczym?
W końcu postanowiłam porozmawiać z prawnikiem. Umówiłam się na konsultację po pracy i opowiedziałam całą sytuację.
– Proszę pani – powiedział mecenas Nowak z powagą – takie sprawy kończą się bardzo różnie. Jeśli przepisze pani pieniądze bez żadnych zabezpieczeń… Może pani zostać bez środków do życia. Proszę być ostrożną.
Wróciłam do domu z decyzją. Wiedziałam już, co muszę zrobić.
Wieczorem usiedliśmy z Pawłem przy stole. Zosia spała w swoim pokoju.
– Paweł – zaczęłam spokojnie – rozumiem twoją mamę i jej intencje. Ale nie zgodzę się na to bez zabezpieczenia naszych interesów. Chcę umowy notarialnej i jasnych warunków przekazania pieniędzy oraz mieszkania.
Paweł był wściekły.
– Nie ufasz mojej matce?!
– Nie chodzi o zaufanie – odpowiedziałam stanowczo. – Chodzi o odpowiedzialność za naszą rodzinę.
Tej nocy spałam spokojniej niż od wielu tygodni. Wiedziałam, że postawiłam granicę.
Następnego dnia teściowa przyszła do nas osobiście.
– Iwona! Ty naprawdę myślisz, że chcę was oszukać?!
– Pani Halino – powiedziałam spokojnie – jeśli to rzeczywiście dla dobra Zosi, to nie ma powodu się bać umowy notarialnej.
Spojrzała na mnie lodowato i wyszła bez słowa.
Minęły tygodnie ciszy i napięcia. Paweł był chłodny, teściowa obrażona. Ale ja po raz pierwszy od dawna czułam się silna. Zaczęłam znów śmiać się z Zosią przy kolacji, spotykać się z Magdą po pracy i myśleć o sobie nie tylko jako o czyjejś żonie czy matce.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę i zawalczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to konflikt z najbliższymi. Czy zrobiłam dobrze? Czy można być szczęśliwym wbrew oczekiwaniom innych? Może właśnie wtedy zaczyna się prawdziwe życie.