Gdy rodzina się rozpada: Noc, kiedy Zuzia nie wróciła do domu
— Gdzie ona jest?! — wykrzyknęłam, patrząc na zegar, który wskazywał już północ. W salonie panowała cisza, przerywana tylko cichym tykaniem starego zegara po dziadku. Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole z pustym kieliszkiem w dłoni, wpatrując się w ścianę. To miały być jego urodziny — dzień radości, rodzinnego ciepła. Tymczasem nasza córka Zuzia nie wróciła do domu.
Telefon milczał. Wysłałam już dziesiątki wiadomości: „Gdzie jesteś?”, „Odezwij się!”, „Martwię się!”. Żadnej odpowiedzi. Andrzej próbował mnie uspokoić:
— Może po prostu została u koleżanki. Przecież to normalne w jej wieku…
Ale ja wiedziałam, że to nie jest normalne. Zuzia zawsze dawała znać, gdzie jest. Miała dopiero siedemnaście lat i choć ostatnio coraz częściej się sprzeczałyśmy, ufałam jej. A może tylko chciałam wierzyć, że wszystko jest w porządku?
Przypomniałam sobie naszą kłótnię sprzed kilku dni. Krzyczałam na nią, bo wróciła późno z imprezy. „Nie rozumiesz mnie!” — rzuciła wtedy przez łzy i trzasnęła drzwiami do swojego pokoju. Andrzej próbował łagodzić sytuację:
— Daj jej trochę przestrzeni, Dorota. To trudny wiek.
Ale ja nie umiałam. Bałam się o nią, o to, co może ją spotkać w tym świecie pełnym zagrożeń. Może dlatego byłam zbyt surowa? Może dlatego dziś nie wróciła?
Godziny mijały w napięciu. O drugiej w nocy zadzwoniłam do mamy Zuzi — mojej teściowej, która mieszkała kilka ulic dalej.
— Nie widziałam jej dzisiaj — powiedziała zaspanym głosem. — Ale na pewno wszystko będzie dobrze.
Nie mogłam już dłużej czekać. Wyszłam na klatkę schodową i zaczęłam dzwonić do wszystkich jej znajomych. Nikt nic nie wiedział albo nie chciał powiedzieć. Czułam narastającą panikę.
Wróciłam do mieszkania i zobaczyłam Andrzeja siedzącego w ciemności.
— To twoja wina — powiedział cicho. — Gdybyś nie była taka ostra, może by nie uciekła.
Zatkało mnie. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Czy naprawdę to wszystko przeze mnie? Czy moja troska zamieniła się w kontrolę?
Przez kolejne godziny siedzieliśmy osobno — on w salonie, ja w kuchni, z telefonem w dłoni i łzami w oczach. Przypominały mi się wszystkie chwile z Zuzią: jak uczyłam ją jeździć na rowerze, jak tuliła się do mnie po koszmarach sennych… Gdzie popełniłam błąd?
O szóstej rano zadzwonił dzwonek do drzwi. Zerwałam się i pobiegłam otworzyć. Stała tam Zuzia — zmęczona, z podkrążonymi oczami.
— Przepraszam… — wyszeptała.
Objęłam ją tak mocno, jak tylko potrafiłam. Andrzej stał za mną, milczący.
— Gdzie byłaś?! — zapytałam przez łzy.
— U Magdy… Pokłóciłyśmy się i… nie chciałam wracać do domu. Bałam się twojej reakcji.
Wtedy zrozumiałam: strach przed moją złością był silniejszy niż chęć powrotu do domu. Coś pękło między nami na długo przed tą nocą.
Przez kolejne dni próbowaliśmy rozmawiać. Zuzia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Andrzej coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja czułam się winna wszystkiemu — każdej łzie Zuzi, każdemu milczeniu Andrzeja.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Zuzi przez drzwi jej pokoju:
— Nie chcę tu być… Mama mnie nie rozumie… Tata tylko milczy…
Serce mi pękło. Weszłam do niej bez pukania.
— Zuzia… Porozmawiajmy, proszę.
Spojrzała na mnie z wyrzutem:
— Po co? I tak zawsze masz rację.
Usiadłam obok niej i pierwszy raz od dawna pozwoliłam sobie na szczerość:
— Boję się o ciebie. Może za bardzo… Ale nie umiem inaczej.
Zuzia spuściła głowę:
— Chciałabym, żebyś mi ufała.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy potrafię zaufać? Czy potrafię przestać kontrolować?
Minęły tygodnie. Nasza rodzina już nigdy nie była taka sama. Andrzej coraz częściej nocował u kolegi z pracy, a ja czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu. Zuzia zamknęła się w swoim świecie — muzyki i internetu.
Czasem myślę: kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało rozbite?
Czy Wy też czasem czujecie, że strach o bliskich może ich tylko oddalić? Jak znaleźć równowagę między troską a wolnością?