Echo porzuconego dzieciństwa: rana, która nie goi się
— Mamo, zadzwonisz do taty? — zapytałam cicho, czując jak łzy pieką mnie pod powiekami. Leżałam na szpitalnym łóżku, noga w gipsie, a wokół pachniało lekarstwami i strachem. Byłam w piątej klasie, miałam jedenaście lat i pierwszy raz w życiu czułam się tak bardzo sama. Mama siedziała obok, ale jej oczy były puste, jakby patrzyła przez mnie na coś odległego i niedostępnego. Przez chwilę milczała, potem westchnęła i wyciągnęła telefon.
— Spróbuję — powiedziała bez przekonania.
Słyszałam jej rozmowę. Krótkie „cześć”, potem „Weronika złamała nogę”, a na końcu „no dobrze, rozumiem”. Zakończyła połączenie szybciej, niż zdążyłam nabrać nadziei. Patrzyłam na nią pytająco.
— Tata nie może przyjechać. Ma dużo pracy — powiedziała, unikając mojego wzroku.
Wiedziałam, że kłamie. Słyszałam w jej głosie to samo zrezygnowanie, które czułam w sobie od lat. Ojciec odszedł od nas dwa lata wcześniej. Od tamtej pory widywałam go rzadko — czasem w weekendy, czasem na święta, ale zawsze był gdzieś indziej myślami. Teraz miałam nadzieję, że mój wypadek coś zmieni. Że przyjdzie, przyniesie mi cukierki, przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze. Ale nie przyszedł.
Leżałam w szpitalu przez tydzień. Każdego dnia patrzyłam na drzwi, czekając aż się otworzą i zobaczę jego sylwetkę. Przychodziła tylko mama. Przynosiła mi książki i owoce, ale jej obecność była jak cień — była obok mnie fizycznie, ale emocjonalnie była gdzieś daleko. Czasem próbowałam z nią rozmawiać:
— Mamo, dlaczego tata nas zostawił?
— To skomplikowane, Weroniko — odpowiadała zawsze tym samym tonem. — Dorośli czasem popełniają błędy.
Ale ja nie chciałam słyszeć o błędach dorosłych. Chciałam tylko poczuć się kochana.
Pewnego dnia odwiedziła mnie ciocia Basia. Przyniosła mi czekoladę i uśmiechnęła się ciepło.
— Jak się czujesz, kochanie?
— Dobrze — skłamałam.
Ciocia spojrzała na mamę znacząco.
— Piotr się nie pojawił? — zapytała szeptem.
Mama tylko pokręciła głową.
— On teraz szykuje się na wakacje z nową rodziną — powiedziała ciocia tak cicho, że ledwo usłyszałam.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Wakacje z nową rodziną? Czyli miał już kogoś innego? Inne dziecko? Czy to znaczyło, że ja już się nie liczę?
Po powrocie do domu wszystko było inne. Noga bolała mniej niż serce. Mama wróciła do pracy, a ja spędzałam długie godziny sama w domu. Czasem dzwonił tata — krótko pytał o zdrowie, obiecywał, że przyjedzie „wkrótce”. Ale to „wkrótce” nigdy nie nadchodziło.
W szkole koleżanki pytały:
— A twój tata przyjdzie na przedstawienie?
— Nie wiem — odpowiadałam wymijająco.
Zazdrościłam im normalnych rodzin. Tego, że ich ojcowie przychodzili na wywiadówki, zabierali na lody po lekcjach albo po prostu byli obecni. Ja miałam tylko wspomnienia i pustkę.
Z czasem nauczyłam się nie liczyć na nikogo. Stałam się zamknięta w sobie, nieufna. Mama próbowała mnie wspierać na swój sposób — kupowała mi nowe ubrania, gotowała ulubione naleśniki, ale nigdy nie rozmawiałyśmy o tym, co naprawdę bolało.
Kiedy miałam szesnaście lat, tata zaprosił mnie do siebie na weekend. Pojechałam z nadzieją, że może teraz będzie inaczej. W drzwiach przywitała mnie jego nowa żona i mały chłopiec — mój przyrodni brat. Tata był zajęty rozmową przez telefon, a potem wyjechał z nami nad jezioro. Przez cały czas czułam się jak intruz. Nowa żona patrzyła na mnie z dystansem, brat był zazdrosny o uwagę ojca. Wieczorem usiedliśmy razem przy ognisku.
— Weroniko, wiem, że nie byłem najlepszym ojcem — powiedział nagle tata. — Ale chcę to naprawić.
Nie odpowiedziałam. W moim sercu była już tylko pustka i żal.
Po powrocie do domu długo płakałam w poduszkę. Mama przyszła do mojego pokoju i usiadła obok mnie.
— Przepraszam cię za wszystko — powiedziała cicho. — Nie umiałam ci pomóc.
Objęłyśmy się wtedy pierwszy raz od lat.
Dziś mam dwadzieścia pięć lat i nadal noszę w sobie tamto dziecko z połamanym sercem i nogą w gipsie. Wiem już, że niektóre rany nigdy się nie goją — można je tylko nauczyć się z nimi żyć. Czasem zastanawiam się: czy gdyby tata wtedy przyszedł do szpitala, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy można naprawdę wybaczyć rodzicom ich błędy? A może to my musimy nauczyć się żyć z ich niedoskonałościami?