Echa Niewypowiedzianych Ostrzeżeń: Historia Matki, Synowej i Rodzinnych Tajemnic
– Mamo, ja już nie daję rady! – głos Marty drżał po drugiej stronie słuchawki, a ja poczułam, jak serce ściska mi się w piersi. Stałam w kuchni, patrząc przez okno na szare, warszawskie niebo, i słuchałam jej łamiącego się głosu. – Paweł wraca z pracy, rzuca torbę na podłogę i siada przed komputerem. Wszystko jest na mojej głowie: dzieci, zakupy, pranie… Ja już nie mam siły.
Przez chwilę milczałam. W tej ciszy wybrzmiały wszystkie moje niewypowiedziane ostrzeżenia. Ile razy mówiłam Marcie: „Nie rób wszystkiego za niego, bo się przyzwyczai”? Ile razy widziałam, jak Paweł wracał do domu jeszcze jako kawaler i rzucał skarpetki na podłogę, a ja – zamiast kazać mu je podnieść – sama je zbierałam? Teraz Marta zbiera te same skarpetki i łzy.
– Marto… – zaczęłam ostrożnie. – Wiem, że jest ci ciężko. Ale musisz z nim porozmawiać. Powiedz mu wprost, co czujesz.
– Próbowałam! – wybuchnęła. – On mówi, że jest zmęczony po pracy i że przecież ja mam urlop macierzyński. Ale to nie urlop! To harówka od rana do nocy!
Zacisnęłam palce na kubku z herbatą. Przypomniałam sobie własne początki z Markiem, moim mężem. On też uważał, że dom to moja sprawa. Ja godziłam się na to latami, aż pewnego dnia nie wytrzymałam i wykrzyczałam mu wszystko w twarz. Skończyło się trzaskaniem drzwiami i tygodniami milczenia.
– Marto… – westchnęłam. – Może powinniście razem usiąść i ustalić jakieś zasady? Podział obowiązków?
– On nie chce rozmawiać! – jej głos był już tylko szeptem. – Mówi, że przesadzam. Że inne kobiety dają radę.
Zamknęłam oczy. Słyszałam te same słowa od Marka trzydzieści lat temu. „Twoja matka dawała radę z czwórką dzieci, a ty masz tylko dwoje.”
– Przyjedź do mnie na weekend – zaproponowałam nagle. – Odpoczniesz trochę. Ja zajmę się wnukami.
– A Paweł? – zapytała niepewnie.
– Niech zostanie sam na kilka dni. Może wtedy zrozumie, ile robisz.
Marta zgodziła się niechętnie. Gdy przyjechała w piątek wieczorem, była cieniem samej siebie: podkrążone oczy, zmęczona twarz, ręce drżące z nerwów. Usiadłyśmy przy stole w kuchni i długo milczałyśmy.
– Myślisz, że to moja wina? – spytała nagle cicho.
Poczułam ukłucie winy. Czy to jej wina? Czy może moja? To ja wychowałam Pawła na mężczyznę przekonanego, że dom to kobieca sprawa.
– Nie twoja – powiedziałam w końcu. – Ale też nie do końca Pawła. To… nasza wspólna odpowiedzialność.
Marta spojrzała na mnie zaskoczona.
– Kiedyś… – zaczęłam niepewnie – …też byłam w twojej sytuacji. Marek nigdy mi nie pomagał. Myślałam, że tak musi być. Ale potem zaczęłam mieć do niego żal. I do siebie też.
Marta pokiwała głową.
– A jak sobie poradziłaś?
Zawahałam się. Czy powinnam mówić jej całą prawdę? O tym, jak przez lata tłumiłam w sobie gniew? Jak czasem płakałam po nocach? Jak raz uciekłam do mamy na tydzień i zostawiłam Marka samego z dziećmi?
– Było ciężko – przyznałam szczerze. – Ale wtedy Marek pierwszy raz zobaczył, ile robię dla domu. Zrozumiał… trochę za późno.
Marta westchnęła ciężko.
– Boję się, że jeśli odejdę choćby na chwilę, Paweł się obrazi… albo uzna mnie za złą matkę i żonę.
Pochwyciłam jej dłoń.
– To nie ty jesteś złą matką czy żoną. Ty po prostu jesteś zmęczona i masz prawo do odpoczynku.
W sobotę rano zadzwonił Paweł. Był rozdrażniony:
– Gdzie jest Marta? Dlaczego zostawiła mnie samego z dziećmi?
– Paweł – powiedziałam spokojnie – Marta potrzebuje odpoczynku. Ty też jesteś ojcem. Dasz radę.
Usłyszałam w jego głosie nutę paniki:
– Ale ja nie wiem nawet, gdzie są pieluchy! Co mam zrobić na obiad?
Poczułam coś dziwnego: mieszaninę współczucia i satysfakcji.
– Poradzisz sobie – zapewniłam go łagodnie. – Tak jak Marta radzi sobie codziennie.
Wieczorem Marta siedziała ze mną na kanapie i płakała cicho w moje ramię.
– Może powinnam była go wcześniej postawić do pionu…
Pogładziłam ją po włosach.
– Każda z nas popełnia błędy. Ja też za bardzo wyręczałam Pawła jako dziecko. Chciałam mu ułatwić życie… a może po prostu chciałam być potrzebna?
Marta spojrzała na mnie uważnie.
– Myślisz, że on się zmieni?
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie dudniły mi słowa mojej własnej matki: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.”
W niedzielę wieczorem Marta wróciła do domu. Paweł był blady i zmęczony, dzieci rozbrykane bardziej niż zwykle. Widziałam jednak w jego oczach coś nowego: cień zrozumienia.
Po tygodniu zadzwoniła do mnie Marta:
– Mamo… Paweł zaczął pomagać. Sam zaproponował podział obowiązków. Może to był szok dla niego… ale chyba coś do niego dotarło.
Uśmiechnęłam się przez łzy ulgi i wzruszenia.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni i myślałam o tym wszystkim: o błędach powtarzanych przez pokolenia, o niewypowiedzianych ostrzeżeniach i o tym, jak trudno jest przerwać rodzinne schematy.
Czy można naprawić to, co przez lata było zaniedbywane? Czy nasze dzieci muszą powtarzać nasze błędy? A może wystarczy jeden weekend samotności, by wszystko zobaczyć inaczej?