Dzień, w którym zrozumiałam, że mój syn mnie nie słucha
– Kuba, proszę, odłóż ten widelec! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Widelec z głośnym brzękiem upadł na podłogę, a mój siedmioletni syn spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. W jego spojrzeniu nie było strachu ani skruchy – tylko wyzwanie. W tej jednej chwili poczułam, jak narasta we mnie bezsilność. Kolacja zamieniła się w pole bitwy, a ja byłam już zmęczona ciągłym upominaniem.
Mój mąż, Tomek, próbował ratować sytuację żartem:
– Kuba, jeśli jeszcze raz rzucisz sztućcem, będziesz musiał zmywać przez tydzień!
Kuba tylko wzruszył ramionami i zaczął bawić się ziemniakiem na talerzu. Moja córka Zosia przewróciła oczami i westchnęła teatralnie:
– On nigdy nie słucha.
To był ten moment. Zrozumiałam, że coś jest nie tak. Przez lata tłumaczyliśmy Kubie zasady: nie rzucaj jedzeniem, nie przerywaj, gdy ktoś mówi, szanuj innych. Ale on jakby żył w swoim świecie. Czasem myślałam, że może jest po prostu uparty albo ma taki charakter. Ale tego wieczoru poczułam coś więcej – strach, że tracę z nim kontakt.
Po kolacji zamknęłam się w łazience i pozwoliłam sobie na kilka łez. Czy to moja wina? Czy jestem złą matką? Przecież staram się jak mogę – czytam poradniki, rozmawiam z innymi mamami, pytam nauczycieli w szkole. Ale Kuba jakby miał w sobie mur, przez który nie mogę się przebić.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Tomkiem na poważnie.
– Tomek, ja już nie wiem, co robić z Kubą. On nas kompletnie ignoruje. Może powinniśmy pójść do psychologa?
Tomek spojrzał na mnie z troską:
– Może przesadzasz? Każde dziecko ma swoje fazy buntu.
Ale ja czułam, że to coś więcej niż zwykły bunt. Zaczęłam obserwować Kubę uważniej. Widziałam, jak w szkole nie potrafi czekać na swoją kolej, jak przerywa innym dzieciom, jak nie reaguje na prośby nauczycielki. W domu było podobnie – nie słuchał poleceń, robił wszystko po swojemu.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole i spróbowaliśmy spokojnie porozmawiać.
– Kuba, dlaczego nie słuchasz, kiedy cię o coś prosimy? – zapytałam łagodnie.
Wzruszył ramionami:
– Bo wy zawsze krzyczycie albo się kłócicie.
Zatkało mnie. Czy naprawdę tak nas widzi? Przecież staramy się rozmawiać spokojnie… Ale może dla niego to wszystko brzmi inaczej?
Zosia wtrąciła się z kąta:
– On po prostu chce być w centrum uwagi.
Kuba zacisnął usta i spuścił głowę. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim smutek.
Postanowiłam spróbować inaczej. Zaczęłam poświęcać Kubie więcej czasu sam na sam – bez Zosi, bez Tomka. Chodziliśmy na spacery do parku, graliśmy w piłkę. Rozmawialiśmy o jego ulubionych grach i książkach. Powoli zaczął się otwierać.
Pewnego dnia powiedział mi coś, co mną wstrząsnęło:
– Mamo, ja czasem nie wiem, kiedy mogę mówić albo co mogę robić. Boję się, że wszystko robię źle.
Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie, że już nigdy nie będę go oceniać tylko po zachowaniu przy stole czy w szkole. Zaczęliśmy razem ustalać jasne zasady – nie jako nakazy, ale jako wspólne ustalenia. Kuba miał prawo powiedzieć „nie” albo zapytać „dlaczego”.
Nie było łatwo. Były dni pełne krzyków i łez – moich i jego. Były chwile zwątpienia i poczucia winy. Ale były też małe zwycięstwa: kiedy Kuba pierwszy raz poprosił o głos przy stole zamiast przerywać; kiedy sam odłożył widelec na miejsce; kiedy przyznał się do błędu i przeprosił Zosię za to, że ją popchnął.
Z czasem zauważyliśmy też zmiany u siebie – mniej krzyczeliśmy, więcej słuchaliśmy siebie nawzajem. Zaczęliśmy rozmawiać o emocjach, o tym, co nas boli i czego się boimy. Odkryliśmy, że problemem nie był tylko Kuba – to my wszyscy musieliśmy nauczyć się słuchać i szanować siebie nawzajem.
Dziś wiem jedno: wychowanie dziecka to nie jest droga jednokierunkowa. To ciągła nauka – dla niego i dla nas. Czasem trzeba zatrzymać się i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Często zastanawiam się: ile razy jeszcze popełnię błąd jako matka? Czy kiedykolwiek będziemy naprawdę potrafili słuchać siebie nawzajem? Może najważniejsze jest to, żeby próbować – każdego dnia od nowa.