Dziecko, którego nie mogłam mieć – historia o nadziei, zdradzie i wyborach, które zmieniają życie

– Znowu nie wyszło… – szepnęłam do siebie, patrząc na dwie blade kreski na teście ciążowym. Siedziałam na zimnych kafelkach łazienki, z kolanami pod brodą, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. Piotr stał w drzwiach, milczał. Wiedziałam, że boi się podejść, bo każde kolejne niepowodzenie oddalało nas od siebie coraz bardziej.

– Może… może spróbujemy jeszcze raz? – zapytał cicho, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

Od pięciu lat nasze życie kręciło się wokół prób zajścia w ciążę. Lekarze, badania, hormony, in vitro. Każda kolejna porażka bolała bardziej niż poprzednia. Wszyscy wokół mieli dzieci – moja siostra Anka była już w drugiej ciąży, koleżanki z pracy opowiadały o pierwszych krokach swoich pociech. Ja miałam tylko puste łóżeczko w sypialni i marzenia, które coraz częściej zamieniały się w koszmary.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W domu panowała cisza. Piotr siedział przy stole z telefonem w ręku, wyglądał na przybitego. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że damy radę, ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Otworzysz? – zapytałam.

Piotr pobladł. Wstał powoli i poszedł do drzwi. Usłyszałam kobiecy głos:

– Piotrze… musimy porozmawiać. To ważne.

Zajrzałam do przedpokoju. Stała tam młoda kobieta z małym chłopcem na ręku. Chłopiec miał może dwa lata, jasne włosy i oczy… takie jak Piotr.

– Kim jesteś? – zapytałam drżącym głosem.

Kobieta spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Jestem Magda. To jest Michaś… twój mąż jest jego ojcem.

Świat zawirował mi przed oczami. Słyszałam tylko urywki rozmowy: „to był jeden raz”, „nie chciałem cię ranić”, „nie wiedziałem, jak ci powiedzieć”. Michaś patrzył na mnie wielkimi oczami i nagle wyciągnął do mnie rączki.

Wybiegłam z domu. Nie pamiętam drogi do parku, nie pamiętam, jak długo siedziałam na ławce i płakałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego ja nie mogę mieć dziecka, a on…?

Przez kolejne dni unikałam Piotra. Nie chciałam go widzieć, nie chciałam słuchać jego tłumaczeń. Magda dzwoniła kilka razy, prosiła o rozmowę. W końcu zgodziłam się spotkać.

– Wiem, że to trudne – powiedziała cicho. – Ale Michaś nie ma nikogo poza mną i Piotrem. Ja… jestem chora. Mam raka. Nie wiem, ile mi zostało czasu.

Patrzyłam na nią w milczeniu. Była młoda, a jej twarz zdradzała zmęczenie i strach.

– Chciałabym… żeby Michaś miał rodzinę. Żebyś ty była jego mamą.

To było jak cios w brzuch. Z jednej strony nienawidziłam Piotra za zdradę, z drugiej – Michaś był niewinny. Był dzieckiem, którego tak bardzo pragnęłam.

Wróciłam do domu i przez całą noc nie spałam. Piotr próbował rozmawiać:

– Przepraszam… wiem, że zawaliłem wszystko. Ale Michaś to część mnie…

– A ja? – zapytałam przez łzy. – Czy ja się jeszcze liczę?

Przez następne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Magda coraz częściej zostawiała Michasia u nas na kilka godzin. Chłopiec szybko przyzwyczaił się do mnie – mówił do mnie „ciocia”, potem „mama”. Każde jego „mama” bolało i leczyło jednocześnie.

Pewnego wieczoru Michaś przyszedł do mnie z książeczką i poprosił:

– Poczytasz mi?

Usiadłam z nim na kanapie i zaczęłam czytać bajkę o Kopciuszku. Michaś zasnął wtulony we mnie. Spojrzałam na niego i poczułam coś dziwnego – spokój? Miłość? A może pogodzenie się z losem?

Magda zmarła dwa miesiące później. Michaś został z nami na stałe. Piotr próbował odbudować nasze małżeństwo, ale ja już nie byłam tą samą osobą.

Czasem patrzę na Michasia i myślę: czy to jest moje dziecko? Czy mogę być dla niego prawdziwą matką? Czy można wybaczyć zdradę, jeśli jej owocem jest spełnienie największego marzenia?

Może życie nie daje nam tego, czego chcemy – ale czasem daje nam to, czego najbardziej potrzebujemy…

A wy? Czy potrafilibyście pokochać dziecko swojego męża z innej kobiety? Czy można budować szczęście na ruinach zaufania?