Dom ojca, cień brata: Moja walka o sprawiedliwość i własne miejsce w rodzinie

– Znowu ty, Michał? – Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad gazety, kiedy wszedłem do kuchni. – Zrób mi herbatę.

Zacisnąłem zęby. Była sobota rano, a ja od świtu sprzątałem podwórko po wczorajszym gradobiciu. Paweł, mój starszy brat, spał jeszcze w swoim pokoju, jak zawsze. Ojciec nigdy go nie budził. To ja byłem od roboty, od cichych poświęceń, od tych wszystkich rzeczy, których nikt nie zauważał.

– Michał, nie słyszysz? – powtórzył ojciec ostrzej.

– Już robię – odpowiedziałem cicho i nalałem wody do czajnika.

Czasem miałem wrażenie, że jestem tu tylko po to, żeby spełniać czyjeś oczekiwania. Mama zmarła, gdy miałem dwanaście lat. Od tamtej pory dom był pusty i zimny, a ojciec zamknął się w sobie. Paweł był jego oczkiem w głowie – sportowiec, prymus, duma rodziny. Ja? Ja byłem tym drugim.

Kiedy Paweł wyjechał na studia do Warszawy, zostałem sam z ojcem. Przez lata opiekowałem się nim, gotowałem, sprzątałem, chodziłem z nim do lekarzy. Pracowałem na pół etatu w sklepie spożywczym na rogu, żeby mieć czas na wszystko. Paweł przyjeżdżał tylko na święta. Wtedy ojciec się rozpromieniał, a ja stawałem się przezroczysty.

Pamiętam jedno Boże Narodzenie. Siedzieliśmy przy stole, a ojciec z dumą opowiadał o sukcesach Pawła:

– Paweł dostał awans! Wiesz, Michał, twój brat to naprawdę coś osiągnął.

Zacisnąłem dłonie na kolanach. Chciałem powiedzieć: „A ja? Czy moje życie się nie liczy?” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Ojciec zachorował dwa lata temu. Z dnia na dzień stawał się coraz słabszy. Paweł zadzwonił wtedy raz:

– Michał, musisz się nim zająć. Ja mam pracę, dzieci… Ty jesteś na miejscu.

Nie protestowałem. Przecież zawsze byłem „na miejscu”.

Ostatnie miesiące były najtrudniejsze. Ojciec leżał już tylko w łóżku. Karmiłem go, zmieniałem pościel, podawałem leki. Czasem patrzył na mnie z takim samym chłodem jak kiedyś.

– Dobrze, że jesteś – powiedział raz cicho. To było wszystko.

Kiedy odszedł, poczułem ulgę i pustkę jednocześnie. Pogrzeb był szybki i skromny. Paweł przyjechał z rodziną na jeden dzień.

Po tygodniu spotkaliśmy się u notariusza. Siedziałem obok brata i jego żony Magdy. Notariusz otworzył testament i zaczął czytać:

– Cały majątek, dom oraz działkę przekazuję mojemu synowi Pawłowi Kowalskiemu…

Zamarłem. Spojrzałem na Pawła – jego twarz była kamienna. Magda uśmiechnęła się lekko pod nosem.

– Przepraszam – przerwałem notariuszowi – czy to wszystko?

– Tak – odpowiedział spokojnie. – Testament jest jasny.

Wyszedłem na korytarz jak we śnie. Paweł dogonił mnie przy drzwiach.

– Michał…

– Co? – odwróciłem się gwałtownie.

– Wiesz… Tata tak chciał. Ja nic nie mogę zrobić.

– Nic nie możesz zrobić? – głos mi zadrżał. – Przez lata byłem tu sam! Ty nawet nie wiedziałeś, jak wygląda jego życie!

Paweł spuścił wzrok.

– Może… mogę ci coś dać z tej działki? Albo trochę pieniędzy?

Poczułem wstyd i gniew jednocześnie.

– Nie chcę twojej jałmużny – syknąłem i wyszedłem na ulicę.

Przez kolejne dni nie mogłem spać. Chodziłem po pustym domu i czułem się jak intruz we własnym życiu. Każdy kąt przypominał mi o tym, ile tu zostawiłem siebie – młodości, marzeń, nadziei na to, że kiedyś będę ważny.

Sąsiedzi patrzyli na mnie ze współczuciem:

– Michałku, co teraz zrobisz?

Nie wiedziałem. Paweł zadzwonił kilka dni później:

– Michał… musisz się wyprowadzić do końca miesiąca. Sprzedajemy dom.

Nie odpowiedziałem nic. Odłożyłem słuchawkę i usiadłem na schodach przed domem ojca – moim domem? Już sam nie wiedziałem.

Przez kolejne tygodnie pakowałem swoje rzeczy do kartonów. Każda książka, każdy kubek był jak rana. W końcu stanąłem przed drzwiami z ostatnią walizką i spojrzałem na puste ściany.

Czy warto było poświęcić wszystko dla rodziny? Czy lojalność ma sens, jeśli zostajesz z niczym? A może to ja byłem naiwny, wierząc w sprawiedliwość tam, gdzie jej nigdy nie było?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy naprawdę warto być tym dobrym synem?