Dlaczego mój syn i jego żona zdecydowali się na dziecko właśnie teraz?
– Mamo, musimy już lecieć, jesteśmy spóźnieni – usłyszałam głos mojego syna, Michała, kiedy jeszcze próbowałam poprawić kocyk na wózku mojego wnuka. Stałam w przedpokoju ich nowoczesnego mieszkania na warszawskim Mokotowie, czując w sobie mieszankę złości i bezradności.
– Ale przecież dopiero co wróciliście ze spotkania – odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie.
– Mamo, mamy ważną prezentację w pracy. Niania przyjdzie za pięć minut – dodała Kasia, jego żona, nawet nie patrząc mi w oczy. Jej telefon już dzwonił, a ona jednym ruchem ręki poprawiła marynarkę i wybiegła z mieszkania.
Zostałam sama z małym Antosiem. Patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami, jakby pytał: „Babciu, dlaczego rodzice znowu wychodzą?”
Nie potrafię zrozumieć tej decyzji. Michał i Kasia zawsze byli ambitni. Od liceum wszystko podporządkowane nauce, potem studia za granicą, powrót do Polski, szybka kariera w korporacjach. Cieszyłam się ich sukcesami, naprawdę. Ale kiedy pół roku temu oznajmili mi przy kolacji: „Mamo, będziesz babcią!”, poczułam nie tylko radość, ale i niepokój. Czy są gotowi? Czy będą mieli czas dla dziecka?
Zawsze powtarzałam Michałowi: „Dziecko to nie projekt do odhaczenia na liście.” On tylko się uśmiechał: „Mamo, damy radę.”
Ale teraz widzę, jak wygląda ich codzienność. Antoś budzi się rano – niania już czeka. Rodzice wracają późnym wieczorem, czasem nawet po dwudziestej. W weekendy nadrabiają zaległości w pracy albo spotykają się ze znajomymi. Ja przychodzę tak często, jak mogę, ale przecież nie mogę być tu zawsze.
Wczoraj wieczorem usłyszałam rozmowę przez przypadek. Kasia mówiła do Michała:
– Wiesz, czasem mam wrażenie, że nie jestem dobrą matką. Nie widzę Antosia całymi dniami…
– Kochanie, przecież robimy to dla niego. Chcemy mu zapewnić wszystko, czego potrzebuje – odpowiedział Michał.
– Ale czy on nie potrzebuje nas bardziej niż pieniędzy? – zapytała cicho Kasia.
Nie wytrzymałam i weszłam do salonu.
– Przepraszam, że podsłuchałam… Ale może powinniście trochę zwolnić? Antoś jest jeszcze taki mały…
Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Pani Haniu, proszę nas zrozumieć. Pracujemy ciężko, żeby Antoś miał lepszy start niż my. Nie chcemy być jak nasi rodzice – ciągle martwić się o pieniądze.
– Ale czy to znaczy, że musicie oddać go niani? – zapytałam bez ogródek.
Michał westchnął:
– Mamo, świat się zmienił. Teraz wszyscy tak żyją.
Czy naprawdę wszyscy? Czy naprawdę szczęście dziecka mierzy się ilością zabawek i markowych ubranek?
Pamiętam swoje macierzyństwo – biedniejsze czasy, ale pełne bliskości. Michał miał stare zabawki po kuzynach i ubrania z bazaru, ale zawsze wiedział, że jestem obok. Czy to już nikogo nie obchodzi?
Kilka dni temu Antoś zachorował. Gorączka, płacz – niania była przerażona. Zadzwoniła do mnie, bo rodziców nie mogła się dodzwonić. Przyjechałam natychmiast. Trzymałam wnuka na rękach przez całą noc. Rano Michał i Kasia wrócili zmęczeni po całonocnym projekcie.
– Mamo… przepraszam – powiedział Michał cicho.
Widziałam w jego oczach zmęczenie i poczucie winy.
– Może powinniśmy coś zmienić? – szepnęła Kasia.
Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy: praca, spotkania, niania.
Czasem myślę: może to ja jestem staroświecka? Może nie rozumiem dzisiejszego świata? Ale kiedy patrzę na Antosia, który coraz częściej mówi do mnie „mama” zamiast „babciu”, serce mi pęka.
Czy naprawdę warto mieć dziecko tylko po to, by ktoś inny je wychowywał? Czy kariera jest ważniejsza niż pierwsze słowo syna? Pierwszy krok?
Nie mam odpowiedzi na te pytania. Może to czas na rozmowę – prawdziwą rozmowę o tym, co jest w życiu najważniejsze? Może powinnam przestać milczeć i powiedzieć im wszystko wprost?
A może to ja powinnam się zmienić i zaakceptować ich wybory?
Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym rodzicem na odległość? Czy da się pogodzić wielkie ambicje z prawdziwą bliskością? Co wy o tym myślicie?