Czy naprawdę straciłam wnuczkę przez kilka kolaczy?

— Mamo, ile razy mam powtarzać, żebyś nie dawała Ani tyle słodyczy? — głos mojego zięcia, Pawła, rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż zwykle. Stałam przy stole, trzymając w rękach jeszcze ciepłe drożdżowe kolacze, które piekłam od rana. Ania patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja czułam, jak serce ściska mi się w piersi.

— Ależ Pawełku, to tylko jeden kolaczek… — próbowałam się tłumaczyć, patrząc na moją wnuczkę, która już wyciągała rączkę po słodkość. — Przecież ona tak je lubi.

— Mamo, mówiłem już — Ania ma alergię na orzechy! Czy ty naprawdę nie rozumiesz? — Paweł był wyraźnie zdenerwowany. Jego żona, moja córka Kasia, stała z boku i milczała, jakby nie chciała się mieszać.

Poczułam się jak dziecko, które zrobiło coś złego. Przecież zawsze piekłam te kolacze dla moich dzieci i wnuków. To była moja tradycja, mój sposób na okazywanie miłości. Ale teraz wszystko wydawało się inne.

— Przepraszam, nie wiedziałam, że w tej mące mogą być ślady orzechów… — szepnęłam.

Paweł westchnął ciężko i spojrzał na Kasię. — Musimy coś z tym zrobić. Nie możemy zostawiać Ani u mamy. To niebezpieczne.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, że przesadza, że przecież nigdy nie skrzywdziłabym własnej wnuczki. Ale zamiast tego poczułam łzy napływające do oczu. Odwróciłam się do okna i patrzyłam na ogród, gdzie jeszcze niedawno Ania biegała z pieskiem.

Kiedy wyszli, w domu zapadła cisza. Siedziałam przy stole i gładziłam dłonią obrus, który sama haftowałam wiele lat temu. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taką złą babcią? Czy przez jeden kolaczek mogę stracić kontakt z własną wnuczką?

Następne dni były puste. Telefon milczał. Zawsze dzwonili — Kasia pytała o przepisy, Ania opowiadała o szkole. Teraz cisza bolała bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam zająć się pracą w ogrodzie, ale wszystko wydawało się bez sensu.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Kasi.

— Kasiu… może byście przyjechali w niedzielę? Upiekę coś innego, obiecuję.

Po drugiej stronie słyszałam tylko cichy oddech.

— Mamo, Paweł jest bardzo zdenerwowany. Boimy się o Anię. Może na razie… może lepiej będzie trochę poczekać.

Zamarłam. „Trochę poczekać” — co to znaczy? Tydzień? Miesiąc? Rok?

Wróciły wspomnienia z dzieciństwa Kasi. Jak biegała po podwórku, jak tuliła się do mnie po upadku z roweru. Zawsze byłam dla niej ostoją. Teraz czułam się jak intruz w jej życiu.

Zaczęły się plotki we wsi. Sąsiadka Zosia przyszła któregoś dnia z jajkami i zapytała:

— Marysiu, co się stało, że wnuczki u ciebie nie widać?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wstydziłam się przyznać do własnej porażki jako matka i babcia.

Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na zachodzące słońce nad polami. Wspominałam czasy, gdy dom tętnił życiem: śmiech dzieci, zapach świeżo upieczonego chleba, rozmowy przy stole do późna w noc. Teraz zostały tylko wspomnienia i pustka.

Któregoś dnia dostałam list od Ani. Krótki, napisany dziecięcym pismem:

„Babciu, tęsknię za tobą. Mama mówi, że muszę być ostrożna z jedzeniem. Ale pamiętam twoje kolacze i jak razem sadziłyśmy kwiaty w ogrodzie. Kocham cię. Ania”

Łzy popłynęły mi po policzkach. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.

Próbowałam rozmawiać z Pawłem. Zadzwoniłam do niego i powiedziałam:

— Pawełku, wiem, że się boisz o Anię. Ja też ją kocham i nigdy nie chciałabym jej skrzywdzić. Może moglibyśmy ustalić jakieś zasady? Będę gotować tylko to, co wy uznacie za bezpieczne.

Ale Paweł był nieugięty:

— Mamo, to nie jest takie proste. Musimy być konsekwentni dla dobra Ani.

Czułam się coraz bardziej samotna i bezradna. Nawet mój syn Tomek rzadziej dzwonił — chyba nie chciał mieszać się w konflikt między siostrą a mną.

Z czasem nauczyłam się żyć z tą pustką. Zajmowałam się ogrodem, piekłam dla sąsiadów, pomagałam w kościele. Ale każda niedziela była dla mnie bolesnym przypomnieniem tego, co straciłam.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była być bardziej ostrożna? A może to po prostu życie — pełne nieporozumień i ran, które czasem nigdy się nie goją?

Może są tu inni dziadkowie, którzy przeżyli coś podobnego? Czy naprawdę przez jeden kolaczek można stracić ukochaną wnuczkę? Czy rodzina potrafi wybaczyć takie błędy?