Czy można wybaczyć sąsiadowi, który odebrał mi córkę? Mój rok po tragedii
— Piotrze, nie możesz tak dalej żyć — głos mojej żony, Magdy, rozbrzmiewał w kuchni jak echo, które odbijało się od pustych ścian naszego domu. Siedziałem przy stole, wpatrzony w kubek zimnej kawy, i czułem, jakby czas zatrzymał się dokładnie rok temu. Wtedy, gdy Zosia wyszła po lody do sklepu na rogu i już nigdy nie wróciła.
Wszystko wydarzyło się tak szybko. Był czerwcowy wieczór, pachniało jaśminem, a my planowaliśmy rodzinny wyjazd nad jezioro. Zosia miała wtedy dziesięć lat, była naszym słońcem. Kiedy zadzwonił telefon i usłyszałem roztrzęsiony głos sąsiadki, serce mi zamarło. „Piotrze, przyjedź szybko na skrzyżowanie przy kościele… Zosię potrącił samochód!” — krzyczała.
Pobiegłem tam szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Karetka już była, ludzie stali w milczeniu. Zobaczyłem Martę, matkę sprawcy, jak płacze i tuli do siebie syna — Marcina. To był ten sam chłopak, którego uczyłem jeździć na rowerze, który bawił się z Zosią na podwórku. Teraz siedział na krawężniku z twarzą ukrytą w dłoniach. Policjant próbował mnie powstrzymać, ale wyrwałem się i podbiegłem do noszy. Zosia była nieprzytomna, jej włosy leżały rozsypane na poduszce ratunkowej. Chciałem ją dotknąć, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze.
Nie było dobrze. Zosia zmarła w szpitalu tej samej nocy. Lekarz powiedział: „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy”. Magda upadła na kolana i krzyczała tak przeraźliwie, że pielęgniarka musiała ją wyprowadzić. Ja stałem jak sparaliżowany.
Pogrzeb był jak zły sen. Cała wieś przyszła pożegnać Zosię. Marcin z rodzicami stali z boku, skuleni pod płotem cmentarza. Nikt nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Po mszy Marta podeszła do mnie i wyszeptała: „Piotrze, przepraszam… On nie chciał…” Odsunąłem się od niej gwałtownie.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak duchy. Magda zamknęła się w sobie, przestała gotować obiady, przestała rozmawiać ze mną i z synem Tomkiem. Ja chodziłem do pracy tylko po to, żeby nie siedzieć w domu. Wieczorami piłem piwo na ganku i patrzyłem na pokój Zosi przez zamknięte okno.
Najgorsze były sny. Śniło mi się, że Zosia wraca do domu cała i zdrowa. Budziłem się zlany potem i przez chwilę wierzyłem, że to wszystko tylko koszmar. Potem docierała do mnie prawda.
Marcin został skazany na dwa lata w zawieszeniu za spowodowanie śmiertelnego wypadku pod wpływem alkoholu. Miał wtedy osiemnaście lat. Sąd uznał jego skruchę i młody wiek za okoliczności łagodzące. Ludzie we wsi szeptali za moimi plecami: „To przecież dobry chłopak był…”, „Piotr zawsze był sprawiedliwy…” Ale ja czułem tylko gniew.
Któregoś dnia spotkałem Marcina na przystanku autobusowym. Stał sam, z opuszczoną głową. Przez chwilę miałem ochotę podejść i go uderzyć. Ale zobaczyłem jego oczy — pełne łez i strachu. Zamiast tego odwróciłem się na pięcie i odszedłem.
Magda próbowała mnie przekonać: — Piotrze, musimy żyć dalej… Tomek też nas potrzebuje.
— Jak mam żyć dalej? — wybuchnąłem. — Jak mam wybaczyć komuś, kto odebrał nam wszystko?
— On też cierpi — powiedziała cicho.
— To nie jest to samo! — krzyknąłem.
Z czasem zaczęły się problemy z Tomkiem. Przestał chodzić na treningi piłki nożnej, zamknął się w pokoju i godzinami grał na komputerze. Pewnego wieczoru usłyszałem jego płacz przez ścianę. Wszedłem do niego i zobaczyłem zdjęcie Zosi na jego biurku.
— Tato… ja też tęsknię — wyszeptał.
Usiadłem obok niego i pierwszy raz od miesięcy pozwoliłem sobie płakać przy kimś innym niż sam ze sobą.
Wiosną Marta przyszła do nas z ciastem i listem od Marcina. Nie chciałem jej wpuszczać, ale Magda nalegała.
— Piotrze, dajmy jej szansę…
Usiedliśmy przy stole w milczeniu. Marta podała mi kopertę drżącymi rękami.
— Marcin napisał do was list… Nie potrafi spojrzeć wam w oczy…
Otworzyłem kopertę:
„Panie Piotrze,
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi Pan wybaczy. Każdego dnia budzę się z myślą o Zosi i o tym, co zrobiłem. Wiem, że nie mam prawa prosić o przebaczenie, ale chciałbym kiedyś móc spojrzeć Panu w oczy bez wstydu. Przepraszam.”
List leżał na stole przez kilka dni. W końcu Magda powiedziała:
— Może powinniśmy mu odpowiedzieć?
— Nie wiem, czy potrafię — odpowiedziałem szczerze.
Minął rok od śmierci Zosi. Wciąż nie potrafię przejść obok domu sąsiadów bez bólu w sercu. Czasem widzę Marcina przez okno — siedzi sam na ławce pod jabłonią i patrzy w dal.
Wiem jedno: nienawiść mnie niszczy. Ale czy potrafię wybaczyć? Czy to możliwe po czymś takim? Może wy mi powiecie… Jak żyć dalej po takiej stracie? Czy przebaczenie jest możliwe?