Czterdzieste urodziny przy polskim stole – wspomnienia i walka o siebie
– Znowu ziemniaki są za słone, Aniu – głos teściowej przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy kuchence, mieszając barszcz, a w powietrzu unosił się zapach pieczonej kaczki i świeżego chleba. Moje ręce drżały lekko, choć starałam się tego nie pokazać. W salonie dzieci śmiały się z czegoś, co pokazywał im mój mąż, Michał. Ale tutaj, w kuchni, czułam się jak na polu bitwy.
– Przepraszam, może następnym razem zrobię inaczej – odpowiedziałam cicho, nie patrząc jej w oczy. Wiedziałam, że to nie koniec. Teściowa nigdy nie odpuszczała.
– Gdybyś słuchała moich rad, wszystko byłoby lepsze – westchnęła ciężko. – Michał zawsze lubił ziemniaki tak, jak ja je robiłam.
Zacisnęłam zęby. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Czy naprawdę przez czterdzieści lat nie nauczyłam się być sobą?” Przez chwilę miałam ochotę rzucić łyżką i wybiec z domu. Ale zostałam. Jak zawsze.
Odkąd pamiętam, próbowałam zadowolić wszystkich wokół. Moja mama powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza, Aniu. Musisz dbać o wszystkich”. Więc dbałam. O męża, dzieci, teściową, nawet o sąsiadkę z dołu, która zawsze narzekała na hałas. Tylko o sobie zapomniałam.
Tego wieczoru stół uginał się od jedzenia: pierogi z kapustą i grzybami, schabowy, sałatka jarzynowa – wszystko przygotowane własnoręcznie. Goście rozmawiali głośno, śmiali się, a ja czułam się coraz bardziej przezroczysta. Michał opowiadał anegdoty z pracy, dzieci chwaliły się ocenami. Teściowa co chwilę rzucała kąśliwe uwagi na temat mojego gotowania lub porządku w domu.
Nagle usłyszałam swoje imię:
– Aniu, a może w końcu wrócisz do pracy? – zapytała ciotka Basia z końca stołu. – Siedzenie w domu to nie życie.
Poczułam ukłucie w sercu. Przecież kiedyś miałam marzenia. Chciałam być nauczycielką polskiego. Ale po urodzeniu drugiego dziecka wszystko się zmieniło. Michał powiedział: „Lepiej będzie, jak zostaniesz w domu. Dzieci cię potrzebują”. I zostałam.
– Może kiedyś… – wymamrotałam.
– Zawsze tylko „może”! – prychnęła teściowa. – Trzeba działać, a nie marzyć!
Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Poczułam się jak uczennica na egzaminie. Chciałam krzyknąć: „A co ze mną? Czy ktoś pytał mnie o zdanie?” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Po kolacji posprzątałam sama cały stół. Michał oglądał telewizję z ojcem i synem, córka zamknęła się w pokoju z telefonem. Teściowa została w kuchni.
– Wiesz, Aniu – zaczęła łagodniej – ja też kiedyś czułam się niewidzialna. Ale trzeba umieć postawić na swoim.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż krytykę – może cień współczucia?
– Łatwo ci mówić – odpowiedziałam ostrożnie.
– Nie sądzisz, że czasem sama sobie robisz krzywdę? – zapytała cicho.
Nie odpowiedziałam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: studia przerwane dla rodziny, książki schowane na dnie szafy, wieczory spędzone na prasowaniu koszul zamiast na rozmowach z przyjaciółkami.
Nocą długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w myślach głosy rodziny: „Zrób to”, „Nie rób tamtego”, „Powinnaś być taka jak…”. Czy naprawdę jestem tylko sumą ich oczekiwań?
Rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. W kuchni pachniało kawą i świeżym chlebem. Usiadłam przy stole i spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Zmęczona twarz, cienie pod oczami – czy to naprawdę ja?
Michał wszedł do kuchni z kubkiem kawy.
– Wszystko w porządku? – zapytał bez przekonania.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Czuję się… jakby mnie tu nie było.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Przecież masz wszystko: dom, rodzinę…
– Ale nie mam siebie – przerwałam mu po raz pierwszy od lat.
Zapadła cisza. Michał odwrócił wzrok.
Tego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Wyciągnęłam stare notatki ze studiów i zaczęłam czytać „Lalkę” Prusa. Poczułam dreszcz ekscytacji – jakby wróciła do mnie dawna Ania.
Wieczorem powiedziałam rodzinie:
– Zapisałam się na kurs online dla nauczycieli języka polskiego.
Teściowa uniosła brwi.
– A kto zajmie się domem?
– Poradzimy sobie – odpowiedział Michał niespodziewanie stanowczo.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością i lekkim niedowierzaniem.
Od tamtej pory wiele się zmieniło. Nie było łatwo – pojawiły się nowe konflikty i pretensje, czasem czułam się winna, że poświęcam czas sobie zamiast rodzinie. Ale pierwszy raz od lat poczułam się ważna.
Czterdzieste urodziny spędziłam inaczej niż zwykle: bez wielkiej kolacji, tylko z książką i kubkiem herbaty na balkonie. Patrzyłam na rozświetlone okna sąsiadów i myślałam: „Czy naprawdę trzeba aż tylu lat, by nauczyć się mówić 'nie’? Czy odwaga przychodzi dopiero wtedy, gdy już nie mamy nic do stracenia?”