Córka przyjechała do mnie niespodziewanie w środku nocy: To, co trzymała w rękach, sprawiło, że nogi się pode mną ugięły
Było dobrze po północy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się z łóżka z sercem bijącym jak oszalałe. Pomyślałam: coś się stało. Albo z wnuczką, albo z mężem córki – przecież nikt o tej porze nie przychodzi bez powodu. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją – moją Anię – w kurtce zarzuconej na piżamę, z rozmazanym makijażem, z walizką przy nodze i małą Zosią wtuloną w ramiona.
– Mamo… – wyszeptała drżącym głosem. – Mogę wejść?
Nie odpowiedziałam od razu. Przez sekundę miałam wrażenie, że śnię. Ale kiedy zobaczyłam łzę spływającą po jej policzku i to, jak mocno tuli Zosię, poczułam, jak nogi się pode mną uginają.
– Oczywiście, kochanie – powiedziałam cicho i odsunęłam się, żeby mogły wejść.
Zosia spała, wtulona w szyję Ani. Moja córka postawiła walizkę w przedpokoju i spojrzała na mnie oczami pełnymi strachu i bólu.
– Mamo… ja… ja nie mogę już tam wrócić – wyszeptała.
Zamknęłam drzwi i poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Przez chwilę stałyśmy w milczeniu. W końcu zapytałam:
– Co się stało?
Ania spuściła wzrok. Jej dłonie drżały.
– On… Krzysiek… on znowu…
Nie musiała kończyć. Wiedziałam. Wiedziałam od dawna, choć nigdy nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. Zawsze tłumaczyłam sobie, że to tylko kłótnie, że młodzi mają trudniej, że może Ania jest zbyt wrażliwa… Ale teraz widziałam wszystko jak na dłoni.
– Uderzył cię? – zapytałam cicho.
Ania skinęła głową. – Tym razem przy Zosi…
Poczułam gniew. I bezsilność. I żal do siebie samej, że nie byłam bardziej czujna, że nie zauważyłam wcześniej.
– Chodźcie do salonu – powiedziałam. – Położysz Zosię na kanapie.
Ania delikatnie położyła córeczkę i usiadła obok niej. Ja zrobiłam herbatę, choć ręce mi się trzęsły tak bardzo, że prawie rozlałam wrzątek.
– Mamo… co ja mam teraz zrobić? – zapytała nagle Ania. – Przecież on mnie znajdzie. On nie pozwoli mi odejść.
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Poczułam jej drżenie.
– Jesteś bezpieczna tutaj – powiedziałam stanowczo. – Nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
Ale w środku czułam strach. Krzysiek był uparty i porywczy. Wiedziałam, że nie odpuści tak łatwo.
Przez resztę nocy siedziałyśmy razem w ciszy. Słyszałam tylko cichy oddech Zosi i szloch Ani. W mojej głowie kłębiły się myśli: co będzie dalej? Jak jej pomóc? Czy powinnam zadzwonić na policję? A może do jej teściów?
Rano zadzwonił telefon. To był Krzysiek.
– Gdzie jest Ania?! – wrzasnął do słuchawki.
– Nie chcę z tobą rozmawiać – odpowiedziałam chłodno.
– Oddaj mi żonę! Oddaj mi dziecko! – krzyczał coraz głośniej.
Rozłączyłam się i wyłączyłam telefon. Serce waliło mi jak młotem.
Ania siedziała przy stole, blada jak ściana.
– On nie przestanie…
– Musisz to zgłosić – powiedziałam stanowczo. – Nie możesz wrócić do niego.
Ania spuściła głowę.
– Boję się… Boję się, że mi zabierze Zosię…
Objęłam ją mocno.
– Nie pozwolimy na to. Masz mnie. Masz dom. Masz wsparcie.
Ale wiedziałam, że to nie wystarczy. W Polsce kobiety nadal często są same z takim problemem. Policja? Często rozkłada ręce. Sąd? Potrafi być bezduszny. Teściowie? Oni zawsze stali po stronie Krzyśka.
Przez kolejne dni żyłyśmy jak w oblężonej twierdzy. Krzysiek dzwonił, pisał SMS-y, groził, błagał, szantażował emocjonalnie. Teściowa Ani przyszła pod nasze drzwi i krzyczała na klatce schodowej:
– Jak możesz rozbijać rodzinę?! Co ludzie powiedzą?!
Sąsiedzi patrzyli przez wizjery, nikt nie reagował.
Ania zamknęła się w sobie. Przestała jeść, spać, tylko tuliła Zosię i płakała po nocach.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do fundacji pomagającej ofiarom przemocy domowej. Tam usłyszałam słowa wsparcia i konkretne rady: zgłoszenie na policję, założenie Niebieskiej Karty, konsultacja z prawnikiem.
Namówiłam Anię na spotkanie z psychologiem. To był pierwszy krok ku zmianie.
Ale droga była długa i wyboista. Krzysiek nie odpuszczał. Przychodził pod blok, groził mi przez domofon:
– Oddaj mi rodzinę! Zniszczę ci życie!
Bałam się wychodzić z domu. Bałam się o Zosię, o Anię, o siebie samą.
W końcu przyszło wezwanie do sądu – sprawa o ograniczenie praw rodzicielskich Krzyśkowi. Ania była przerażona.
– Mamo… jeśli przegramy…
– Nie przegramy – powiedziałam twardo, choć sama nie byłam tego pewna.
W sądzie Krzysiek grał skruszonego ojca. Jego matka płakała i oskarżała Anię o histerię i niszczenie rodziny.
Sędzia patrzył na nas surowo:
– Czy ma pani dowody na przemoc?
Ania wyciągnęła zdjęcia siniaków, wydruki SMS-ów z groźbami, zaświadczenie od psychologa dziecięcego o lękach Zosi.
Sędzia milczał długo, potem powiedział:
– Sprawa wymaga dalszego postępowania…
Wyszłyśmy z sądu wykończone psychicznie. Ale wiedziałam jedno: nie wolno się poddawać.
Minęły miesiące walki o spokój i bezpieczeństwo Ani oraz Zosi. Były chwile zwątpienia i rozpaczy, ale też momenty nadziei: pierwsze uśmiechy Zosi bez strachu w oczach, pierwsze noce przespane spokojnie przez Anię.
Dziś wiem jedno: każda matka zrobi wszystko dla swojego dziecka. Ale czy każda matka potrafi być wystarczająco silna dla swojej córki? Czy można uratować rodzinę przed rozpadem – czy czasem trzeba ją rozbić, żeby uratować życie?
Czasem patrzę na śpiącą Anię i Zosię i pytam siebie: ile jeszcze kobiet musi przejść przez to piekło samotnie? Czy my naprawdę umiemy pomagać sobie nawzajem?