Cisza za oknem, burza w sercu: Historia Joanny

Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Na rękach spała mała Zosia, a ja wciąż nie potrafiłam oderwać się od okna. Minęła już godzina, odkąd wpatrywałam się w podwórze, obserwując, jak cienie drzew tańczą na szarych płytkach chodnika. Było coś hipnotyzującego w tej codziennej scenie, coś, co pozwalało mi na chwilę zapomnieć o tym, co działo się w środku naszego mieszkania. Kilka godzin temu Marek wrócił z pracy. Słyszałam trzask drzwi, potem jego ciężkie kroki na korytarzu. Byłam wtedy w kuchni, kroiłam marchewkę do zupy dla Zosi. Czekałam, aż wejdzie, powie choćby zwykłe „cześć”, ale on przeszedł obok jak cień. Nawet nie spojrzał w moją stronę.

W końcu wyszłam do salonu, trzymając Zosię na rękach. Marek siedział na kanapie, zapatrzony w ekran telefonu. Przez chwilę miałam nadzieję, że podniesie wzrok, uśmiechnie się do mnie albo do naszej córki. Nic z tego. „Marek?” – odezwałam się cicho. Odpowiedziała mi cisza. Poczułam znajome ukłucie w sercu, to samo, które towarzyszyło mi od miesięcy. Od kiedy Zosia przyszła na świat, wszystko się zmieniło. Marek stał się obcy, zamknięty w sobie. Czasem miałam wrażenie, że jestem dla niego przezroczysta.

Zosia poruszyła się niespokojnie na moich rękach. Uspokoiłam ją delikatnym kołysaniem i wróciłam do kuchni. Tam mogłam udawać, że wszystko jest w porządku – że jestem po prostu zmęczona młodą matką, a nie kobietą, której życie wymyka się spod kontroli. Przez okno widziałam sąsiadkę, panią Halinę, jak podlewała kwiaty na balkonie. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa do rozmowy. Zazdrościłam jej tej lekkości bycia.

Wieczorem Marek zamknął się w swoim gabinecie. Słyszałam stukanie klawiatury i ciche rozmowy przez telefon. Kiedyś opowiadał mi o wszystkim – o pracy, o kolegach, o swoich marzeniach. Teraz nie wiedziałam nawet, czym żyje. Próbowałam z nim rozmawiać, ale zawsze kończyło się tak samo: „Jestem zmęczony”, „Nie teraz”, „Muszę popracować”.

Zosia zasnęła na moich rękach. Jej oddech był spokojny i równy. Patrzyłam na nią z mieszaniną miłości i rozpaczy – czy ona też kiedyś poczuje się tak samotna jak ja? Czy będę umiała ją ochronić przed tym chłodem?

Nagle usłyszałam dźwięk wiadomości na telefonie Marka. Przez uchylone drzwi zobaczyłam błysk ekranu i jego uśmiech – pierwszy raz od tygodni widziałam go takiego. Coś ścisnęło mnie za gardło. Czy to możliwe, że…? Odsunęłam tę myśl jak najdalej, ale nie mogłam przestać o niej myśleć.

Następnego dnia rano postanowiłam porozmawiać z Markiem. Zosia bawiła się klockami na dywanie, a ja zebrałam całą odwagę i weszłam do gabinetu.

– Marek, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie z irytacją.

– Teraz? Pracuję.

– To nigdy nie jest dobry moment – odpowiedziałam cicho.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Co się dzieje? – zapytał w końcu zrezygnowanym tonem.

– Nie wiem już, kim dla siebie jesteśmy – wyszeptałam.

Marek westchnął ciężko.

– Joanna… To wszystko mnie przerasta. Praca, dom… Ty ciągle czegoś ode mnie chcesz.

Poczułam łzy napływające do oczu.

– Chcę tylko ciebie… Chcę nas – powiedziałam drżącym głosem.

Odwrócił wzrok.

– Nie wiem, czy jeszcze potrafię być tym człowiekiem – rzucił cicho.

Wyszłam z gabinetu z poczuciem klęski. Przez resztę dnia byłam jak automat – karmiłam Zosię, sprzątałam mieszkanie, odpowiadałam na wiadomości od mamy („Jak tam u was?”), ale wszystko wydawało się bez sensu.

Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Magda.

– Joasia? Coś się stało? Słyszę po głosie…

Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam – o Marku, o samotności, o strachu przed przyszłością.

– Może powinniście porozmawiać z kimś? Może terapia? – zaproponowała ostrożnie.

Pokręciłam głową, choć wiedziałam, że nie widzi mojego gestu.

– On nigdy się na to nie zgodzi…

– Ale ty musisz zadbać o siebie i Zosię – powiedziała stanowczo Magda.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo różni się moje życie od tego, co sobie wyobrażałam kilka lat temu. Marzyłam o rodzinie pełnej miłości i wsparcia. Tymczasem czułam się jak intruz we własnym domu.

Kilka dni później Marek wrócił później niż zwykle. Pachniał obcymi perfumami. Nie pytałam już o nic – nie miałam siły na kolejne kłótnie i domysły. Skupiłam się na Zosi; była moją jedyną kotwicą w tym rozchwianym świecie.

Pewnego popołudnia usiadłam z mamą przy kuchennym stole. Przyjechała pomóc mi z Zosią.

– Joasiu… Ty musisz pomyśleć o sobie – powiedziała cicho mama. – Nie możesz wiecznie czekać aż on się zmieni.

Patrzyłam na nią przez łzy.

– Ale co mam zrobić? Rozwalić rodzinę?

Mama ujęła moją dłoń.

– Czasem trzeba zawalczyć o siebie…

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Wiedziałam już, że muszę coś zmienić – dla siebie i dla Zosi. Ale czy będę miała odwagę?

Dziś znów siedzę przy oknie z Zosią na rękach i patrzę na świat za szybą. Tam wszystko wydaje się takie proste i poukładane… A tu? Czy naprawdę można jeszcze poskładać rozbite serce? Czy warto walczyć o coś, co być może już dawno umarło?

Czasem zastanawiam się: ile kobiet siedzi teraz przy oknie tak jak ja? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok?