Cienie dzieciństwa: Historia Kasi i jej emocjonalnych blizn

— Kuba, zjedz chociaż trochę — powiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał łagodnie, choć w środku już czułam narastające napięcie. Mój syn patrzył na talerz z kaszą, na którym specjalnie dla niego ułożyłam z konfitur śmieszną buźkę. — Nie lubię kaszy — mruknął, nawet nie podnosząc wzroku. Mój mąż, Andrzej, tylko westchnął i schował się za gazetą, jakby to nie dotyczyło jego.

Zawsze w takich chwilach czułam się sama. Sama z odpowiedzialnością za dom, za dzieci, za atmosferę przy stole. Sama z własnymi emocjami, które od lat próbowałam tłumić. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić talerzem o ścianę, ale zamiast tego tylko zacisnęłam zęby i nalałam sobie herbaty.

— Kasia, daj mu spokój — mruknął Andrzej zza gazety. — Jak nie chce jeść, to niech nie je.

— Ale przecież musi coś zjeść przed szkołą! — odpowiedziałam zbyt głośno. Kuba spojrzał na mnie z wyrzutem, a ja poczułam znajome ukłucie winy. Przecież nie chciałam być jak moja matka.

Właśnie wtedy wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa. Siedziałam przy kuchennym stole w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Mama stawiała przede mną talerz z zimną już owsianką i powtarzała: „Nie wyjdziesz, dopóki nie zjesz”. Płakałam wtedy cicho, bo wiedziałam, że łzy tylko ją rozgniewają. Tata był zawsze nieobecny — fizycznie obecny, ale duchem gdzieś daleko, w swoim świecie gazet i telewizji.

— Kasia, przestań się mazać! — słyszałam jej głos nawet teraz, po tylu latach. — Inne dzieci głodują, a ty wybrzydzasz!

Zawsze chciałam być inną matką niż ona. Czułą, wyrozumiałą, wspierającą. Ale im bardziej się starałam, tym częściej łapałam się na tym, że powtarzam jej słowa i gesty. Jakby trauma dzieciństwa była czymś dziedzicznym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie.

— Kuba, proszę cię… — zaczęłam jeszcze raz, ale chłopiec już wstał od stołu i bez słowa poszedł do swojego pokoju. Andrzej spojrzał na mnie z irytacją.

— Musisz mu dać trochę luzu. To tylko kasza.

— To nie chodzi o kaszę! — wybuchłam nagle. — Chodzi o to, że nikt mnie tu nie słucha! Że wszystko jest na mojej głowie!

Andrzej odłożył gazetę i spojrzał na mnie uważnie.

— Kasia… Co się z tobą dzieje?

Chciałam mu odpowiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Zamiast tego poczułam łzy napływające do oczu. Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka.

Patrzyłam w lustro na swoją twarz — zmęczoną, postarzałą o kilka lat przez te wszystkie nieprzespane noce i wieczne zamartwianie się o wszystko i wszystkich. Czy naprawdę jestem taka jak ona? Czy moje dzieci też będą kiedyś wspominać mnie jako zimną i wymagającą matkę?

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. To była moja siostra, Magda.

— Cześć Kasiu! Wszystko w porządku?

Chciałam powiedzieć „tak”, ale głos mi zadrżał.

— Nie wiem… Chyba nie radzę sobie ostatnio.

— Co się stało?

Opowiedziałam jej o porannym śniadaniu, o Kubie i Andrzeju, o tym, jak bardzo boję się powtarzać błędy naszej matki.

Magda milczała przez chwilę.

— Wiesz… Ja też czasem czuję się jak ona. Ale przecież jesteśmy inne. Ty zawsze byłaś bardziej czuła dla Kuby niż mama dla nas.

— Ale czy to wystarczy? — zapytałam cicho.

— Może powinnaś z kimś pogadać? Z kimś profesjonalnym? Psychologiem?

Pokręciłam głową, choć Magda nie mogła tego zobaczyć.

— Wiesz dobrze, co mama by powiedziała…

— Mama już nie rządzi naszym życiem — przerwała mi stanowczo siostra. — Może czas przestać żyć jej głosem w głowie?

Po rozmowie długo siedziałam w łazience. W końcu wyszłam i zobaczyłam Kubę siedzącego na podłodze pod drzwiami.

— Mamo… Przepraszam — powiedział cicho.

Usiadłam obok niego i przytuliłam go mocno.

— To ja przepraszam, synku. Czasem jestem smutna bez powodu. Ale to nie twoja wina.

Kuba spojrzał na mnie poważnie.

— Nie chcę jeść kaszy… Ale mogę spróbować owsianki jutro?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Wieczorem długo rozmawiałam z Andrzejem. Powiedziałam mu o swoich lękach i o tym, jak bardzo boję się być taką matką jak moja własna. On objął mnie mocno i powiedział:

— Każdy niesie jakieś rany z dzieciństwa. Ważne jest to, żeby je zauważyć i próbować uleczyć.

Leżąc później w łóżku patrzyłam w ciemność i zastanawiałam się: czy naprawdę można przerwać ten łańcuch? Czy moje dzieci będą kiedyś wspominać mnie z czułością czy z żalem? Może najważniejsze to mieć odwagę przyznać się do własnych słabości i spróbować być lepszym każdego dnia?

A wy? Czy też nosicie w sobie dziecięce rany? Jak sobie z nimi radzicie?