Bratowa liczyła na to, że dam jej w prezencie mieszkanie: historia rodzinnej zdrady i rozczarowania

– Nie wierzę, że naprawdę to mówisz, mamo – wyszeptałam do słuchawki, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały podkreślić ciężar tej rozmowy.

– Kochanie, proszę cię… Oni naprawdę tego potrzebują. Wiesz, jak ciężko jest twojemu bratu – głos mamy był łamliwy, pełen rozpaczy i jakiejś dziwnej desperacji. – Justyna jest w ciąży, nie mają gdzie mieszkać. Ty przecież możesz wynająć coś sobie, jesteś sama…

Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi scena sprzed kilku miesięcy, kiedy po latach oszczędzania i pracy na dwa etaty w końcu odebrałam klucze do własnego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Było małe, ale moje. Każda płytka w łazience, każdy mebel był świadectwem mojej determinacji i wyrzeczeń. A teraz miałam to oddać? Po prostu tak?

Nie tak dawno temu nagle zdałam sobie sprawę, że lepiej trzymać się jak najdalej od niektórych krewnych. Zrozumiałam to mając trzydzieści lat. Wydaje mi się, że mój brat wybrał sobie niewłaściwą kobietę na żonę. Niestety, tak po prostu się zdarza. Przecież nie mogłam sama wybrać mu żony. Próbowałam więc zaakceptować jego wybór, starałam się utrzymywać normalne relacje z Justyną, choć od początku czułam dystans i chłód z jej strony.

Justyna była osobą wymagającą – zawsze wiedziała lepiej, zawsze miała rację. Kiedy tylko pojawiła się w naszej rodzinie, wszystko zaczęło się zmieniać. Brat – Tomek – coraz rzadziej dzwonił, a kiedy już się odzywał, rozmowy były krótkie i pełne napięcia. Mama próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałam po niej, że cierpi.

Pewnego dnia Justyna zadzwoniła do mnie sama. Byłam zaskoczona – nigdy wcześniej nie inicjowała kontaktu.

– Cześć Anka – zaczęła bez zbędnych uprzejmości. – Słuchaj, mam do ciebie sprawę. Wiem, że masz to mieszkanie na Mokotowie… Może mogłabyś nam je oddać? Wiesz, teraz kiedy jestem w ciąży… To byłby taki piękny gest z twojej strony.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć.

– Justyna… To jest moje mieszkanie. Pracowałam na nie latami… – zaczęłam niepewnie.

– No właśnie! Masz dobrą pracę, możesz sobie wynająć coś innego. My nie mamy nic. Tomek zarabia grosze, a ja nie mogę teraz pracować. Przecież jesteśmy rodziną!

To słowo – „rodzina” – zabrzmiało jak oskarżenie. Jakby to ja była egoistką.

Odłożyłam wtedy słuchawkę z bijącym sercem i przez kilka dni chodziłam jak struta. Nie spałam po nocach, analizując wszystko od nowa. Czy rzeczywiście jestem samolubna? Czy powinnam oddać im mieszkanie tylko dlatego, że mam lepszą sytuację?

W końcu zadzwoniła mama. Płakała przez telefon i prosiła mnie o zrozumienie.

– Aniu, przecież zawsze byłaś taka dobra… Oni naprawdę tego potrzebują…

Czułam się jak w potrzasku. Z jednej strony kochałam swoją rodzinę i chciałam im pomóc, z drugiej – miałam poczucie ogromnej niesprawiedliwości. Dlaczego to ja mam ponosić konsekwencje wyborów mojego brata? Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie?

Spotkałam się z Tomkiem kilka dni później w kawiarni na Wilanowie. Przyszedł spóźniony, wyglądał na zmęczonego i zestresowanego.

– Anka… Wiem, że to trudne – zaczął cicho. – Ale Justyna naprawdę źle znosi ciążę. Mama się martwi… Może mogłabyś nam pomóc?

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Pomóc? Tomek, przez całe życie pomagałam wam wszystkim! Ty nawet nie zapytałeś mnie czy chcę oddać mieszkanie – po prostu założyliście, że to zrobię! Czy kiedykolwiek ktoś zapytał mnie czego ja chcę?

Zamilkł. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.

– Myślałem… Myślałem, że rodzina to rodzina – powiedział w końcu cicho.

Wyszłam z tej kawiarni z poczuciem pustki i żalu. Wiedziałam już wtedy, że muszę postawić granicę. Zadzwoniłam do mamy jeszcze tego samego wieczoru.

– Mamo… Kocham was wszystkich bardzo mocno. Ale to jest moje mieszkanie i nie oddam go nikomu. Potrzebuję go tak samo jak oni.

Mama płakała jeszcze długo w słuchawce. Próbowała mnie przekonać, szantażowała emocjonalnie, mówiła o rodzinie i poświęceniu. Ale tym razem byłam nieugięta.

Od tamtej pory nasze relacje bardzo się ochłodziły. Brat przestał się odzywać prawie całkowicie. Justyna rozpowiadała po rodzinie historie o moim „skąpstwie” i „braku serca”. Nawet ciotka Basia przestała zapraszać mnie na święta.

Czasem siedzę wieczorami w swoim mieszkaniu i zastanawiam się: czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie stawiać granice? Czy rodzina powinna mieć prawo decydować o naszym życiu tylko dlatego, że jest rodziną?

Może powinnam była postąpić inaczej? A może właśnie teraz uczę się dbać o siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?