„Babciu, przynieś wnuki, ale nie zapomnij portfela” – historia o rodzinie, pieniądzach i samotności na starość

– Babciu, a masz dla mnie stówkę na nowe buty? – zapytała Julia, nawet nie zdejmując kurtki w przedpokoju. Stała z telefonem w ręku, stukając paznokciami o ekran.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Jeszcze nie zdążyłam zapytać, jak jej minął dzień, czy dobrze się czuje, czy coś ją boli – a już padło to pytanie. Pieniądze. Zawsze pieniądze.

Kiedyś było inaczej. Kiedy Julia była mała, przybiegała do mnie z rozczochranymi włosami i śmiała się do rozpuku, gdy razem podlewałyśmy pomidory w ogródku za domem. Teraz ma siedemnaście lat i patrzy na mnie jak na bankomat.

– Julka, a może najpierw napijesz się herbaty? Upiekłam twoje ulubione drożdżówki z serem – próbowałam odwrócić jej uwagę.

– Nie mam czasu, babciu. Mama czeka w samochodzie. Dasz mi te pieniądze czy nie? – jej głos był niecierpliwy, a spojrzenie chłodne.

Z kieszeni fartucha wyciągnęłam portfel. Zawsze miałam tam schowane trochę gotówki „na czarną godzinę”. Podałam jej banknot, a ona nawet nie spojrzała mi w oczy.

– Dzięki – rzuciła przez ramię i już jej nie było.

Zostałam sama w kuchni. Zapach drożdżówek mieszał się z goryczą rozczarowania. Przez okno widziałam, jak Julia wsiada do samochodu do mojej córki, Agaty. Nawet nie pomachały mi na pożegnanie.

Kiedyś bywało inaczej. Dom tętnił życiem – śmiechy dzieci, rozmowy przy stole, wspólne święta. Teraz cisza dzwoniła mi w uszach.

Agata dzwoni rzadko. Zawsze jest zajęta – praca, dom, dzieci. Gdy już się pojawia, rozmowa szybko schodzi na pieniądze.

– Mamo, czy mogłabyś pożyczyć mi trochę na rachunki? Wiesz, jak jest…

Zawsze wiem. Sama ledwo wiążę koniec z końcem z emerytury. Ale nie umiem odmówić. Przecież to moja córka.

Czasem zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało mówiłam „nie”? Może powinnam była być bardziej stanowcza?

Ostatnio coraz częściej boli mnie serce. Lekarz mówił: „Pani Zofio, proszę się nie denerwować”. Łatwo powiedzieć…

Pamiętam dzień, kiedy zmarł mój mąż, Janek. Był moją opoką przez czterdzieści lat. Po jego śmierci wszystko się zmieniło. Dzieci zaczęły wpadać coraz rzadziej – zawsze w pośpiechu, zawsze z jakąś sprawą do załatwienia.

Najgorsze są święta. Wszyscy przychodzą, ale atmosfera jest napięta. Ktoś zawsze się spieszy, ktoś inny patrzy na zegarek. Nawet wnuki wolą siedzieć z telefonami niż rozmawiać ze mną.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Agaty.

– Cześć córeczko… Może przyjedziecie w niedzielę na obiad? Upiekę waszą ulubioną kaczkę.

– Mamo, nie wiem… Może… Zobaczymy jak dzieci będą miały czas.

Zobaczymy… To słowo brzmi jak wyrok.

W niedzielę czekałam od rana. Stół nakryty białym obrusem, kaczka pachniała w piekarniku. Nikt nie przyszedł. Zadzwoniła tylko Julia:

– Babciu, przepraszam, ale muszę się uczyć do sprawdzianu. Może następnym razem?

Następny raz… Ile jeszcze tych „następnych razów” przede mną?

Wieczorem usiadłam w fotelu i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Na jednym Agata ma może siedem lat – tuli się do mnie i śmieje szeroko. Na innym Janek trzyma ją za rękę podczas pierwszego dnia szkoły.

Łzy same napłynęły mi do oczu.

Następnego dnia zadzwonił syn – Marek.

– Mamo, słuchaj… Potrzebuję trochę gotówki na naprawę samochodu. Wiem, że masz coś odłożone…

– Marku… Ja już naprawdę nie mam z czego…

– No weź, mamo! Przecież zawsze miałaś! – jego głos był rozdrażniony.

– Marek…

Rozłączył się bez pożegnania.

Czułam się jak ciężar dla własnych dzieci. Jakby moja wartość mierzyła się tylko tym, ile mogę im dać.

Kilka dni później przyszła sąsiadka, pani Teresa.

– Pani Zosiu, co taka smutna? – zapytała troskliwie.

Opowiedziałam jej wszystko – o dzieciach, o wnukach, o tym wiecznym proszeniu o pieniądze.

– Wie pani co? Ja bym im powiedziała: „Dość!”

Ale jak powiedzieć „dość” własnym dzieciom?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę jestem tylko portfelem dla własnej rodziny? Czy już nikt nie pamięta o tym, kim byłam kiedyś?

Następnego dnia postanowiłam napisać list do Agaty i Marka:

„Kochane dzieci,
Piszę ten list, bo trudno mi mówić o tym wprost. Bardzo was kocham i tęsknię za wami każdego dnia. Ale czuję się coraz bardziej samotna i mam wrażenie, że liczę się dla was tylko wtedy, gdy możecie coś ode mnie dostać. Chciałabym jeszcze choć raz poczuć się ważna – nie przez pieniądze, ale przez waszą obecność.”

Nie wiem, czy przeczytają ten list uważnie. Nie wiem nawet, czy coś się zmieni.

Czasem myślę: czy to ja zawiodłam jako matka? Czy to świat tak bardzo się zmienił?

Może ktoś z was też czuje podobny ból? Czy naprawdę rodzina musi być tylko wtedy blisko, gdy czegoś potrzebuje?