„Babciu, mogłaś przecież odmówić…”: Lato z wnukami, które zmieniło wszystko
– Mamo, naprawdę nie musisz… – głos mojej córki, Magdy, drżał lekko, jakby już z góry wiedziała, że nie posłucham.
– Ależ muszę. Przecież nie zostawicie dzieci samych na całe lato – odpowiedziałam z uśmiechem, choć w środku czułam narastający niepokój. Zawsze byłam tą, która „musi”. Tą, która wszystko ogarnia, łata dziury, podkłada ramiona pod cudze ciężary. Może dlatego nikt nigdy nie pytał, czy naprawdę chcę.
Wiedziałam, że Magda i Tomek mają trudny czas. Ona – awans w pracy, on – nowy projekt w firmie. Dzieci – Zosia i Staś – miały spędzić ze mną całe wakacje w moim małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Wszyscy uznali to za oczywiste. Ja też. Przynajmniej na początku.
Pierwszy tydzień minął szybko. Zosia, lat dziewięć, zamykała się w swoim świecie książek i rysunków. Staś, sześciolatek, biegał po mieszkaniu jak tornado. Próbowałam wymyślać im atrakcje: lody na Polu Mokotowskim, kino letnie w parku, wycieczka do zoo. Ale dzieci były coraz bardziej niespokojne. Wieczorami słyszałam ich szeptane rozmowy przez drzwi pokoju.
Pewnego dnia Zosia podeszła do mnie z poważną miną:
– Babciu, a kiedy mama z tatą po nas przyjadą?
Zamarłam. W jej oczach widziałam tęsknotę i coś jeszcze – rozczarowanie? Smutek? Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się delikatnie.
– Jeszcze trochę musimy poczekać, kochanie – powiedziałam cicho.
Zosia wzruszyła ramionami i wróciła do rysowania. Staś natomiast zaczął coraz częściej płakać bez powodu. Wieczorami tulił się do mnie mocno i szeptał:
– Babciu, ja chcę do domu…
Czułam się bezradna. Próbowałam rozmawiać z Magdą przez telefon:
– Może przyjechalibyście choć na weekend? Dzieci bardzo tęsknią…
– Mamo, przecież wiedziałaś, że mamy teraz urwanie głowy! – usłyszałam zirytowany głos córki. – Poza tym świetnie sobie radzisz. Dzieci są z tobą bezpieczne.
Bezpieczne. Ale czy szczęśliwe? Czy ja jestem szczęśliwa?
Z każdym dniem narastało we mnie poczucie niewidzialności. Byłam jak cień – obecna, ale niezauważalna. Dzieci traktowały mnie jak opiekunkę, a Magda i Tomek jak wygodne rozwiązanie problemu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Zosi z koleżanką przez telefon:
– U babci jest nudno… Mama mówiła, że babcia zawsze się zgadza na wszystko, bo nie ma nic lepszego do roboty.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę tak mnie widzą? Jako kogoś bez życia, bez marzeń?
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Zabrałam dzieci na wystawę malarstwa w Zachęcie – mojej pasji sprzed lat. Zosia marudziła całą drogę:
– Po co nam to? To nudne!
Staś był bardziej otwarty – zadawał pytania o kolory i kształty. Próbowałam opowiadać im o sztuce tak, jak kiedyś opowiadałam Magdzie. Ale dzieci były znudzone i rozdrażnione.
Wieczorem zadzwoniła Magda:
– Mamo, dlaczego zabrałaś ich do galerii? Przecież wiesz, że oni tego nie lubią! Mogłaś ich zabrać na plac zabaw.
– Chciałam pokazać im coś innego…
– Mamo! – przerwała mi ostro. – Nie rób z siebie ofiary. Sama się zgodziłaś na to lato.
Po tej rozmowie długo płakałam w łazience. Wspomnienia wracały falami: moje własne dzieciństwo w cieniu wymagającej matki; lata poświęceń dla rodziny; marzenia odkładane na później.
Pod koniec lipca dzieci zaczęły się buntować. Staś odmówił jedzenia obiadu:
– Chcę do mamy! Ty nie gotujesz tak jak ona!
Zosia zamknęła się w pokoju i przestała ze mną rozmawiać.
Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu. Wieczorami pisałam listy do siebie sprzed lat: „Czy naprawdę tego chciałaś? Czy to jest twoje życie?”
W sierpniu Magda i Tomek przyjechali po dzieci. Przywitali się chłodno.
– Dzięki za pomoc – rzucił Tomek bez uśmiechu.
Magda spojrzała na mnie przelotnie:
– Mam nadzieję, że nie było problemów?
Chciałam powiedzieć im wszystko: o łzach Stasia, o smutku Zosi, o własnej samotności. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez okno patrzyłam na bawiące się dzieci sąsiadów i myślałam o tym lecie – o tym wszystkim, czego nie powiedzieliśmy sobie nawzajem.
Czy naprawdę tak trudno jest być zauważonym przez własną rodzinę? Czy zawsze będę tylko tłem dla cudzych spraw?
Może powinnam była powiedzieć „nie”. Ale czy wtedy ktoś by mnie zrozumiał?
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niewidzialni dla tych, których kochacie najbardziej?