Babcia, która wybrała inaczej: Historia Ludwiki Kowalskiej
— Ludka, czemu taka smutna? — zapytała Weronika Nowak, moja sąsiadka, podając mi kubek gorącej herbaty. Stałam przy oknie i patrzyłam, jak na podwórku bawią się obce dzieci. Dziewczynka z warkoczykami przypominała mi Hanię, moją wnuczkę, której nie widziałam od pół roku. A mogłam widywać ją codziennie. Mogłam być dla niej babcią, jaką zawsze chciałam być. Ale wybrałam inaczej.
— Znowu myślisz o Hani? — Weronika usiadła obok mnie na starym fotelu. — Wiesz, że możesz do niej zadzwonić.
Pokręciłam głową. — Nie mogę. Nie po tym wszystkim.
Cisza wypełniła pokój. Zegar tykał głośniej niż zwykle, a ja czułam, jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Przed oczami miałam tamten dzień, kiedy wszystko się zaczęło.
Był listopad, szaro i zimno. Moja córka Marta przyszła do mnie z Hanią na rękach. Była roztrzęsiona, płakała. — Mamo, muszę wyjechać do pracy do Niemiec. Nie mam nikogo, kto by się zajął Hanią. Proszę cię, weź ją do siebie na kilka miesięcy.
Poczułam wtedy coś dziwnego – mieszaninę strachu i złości. Przez całe życie byłam dla Marty podporą. Po śmierci jej ojca sama ją wychowałam, rezygnując z własnych marzeń. Teraz, kiedy wreszcie miałam trochę spokoju na emeryturze, ona znów czegoś ode mnie chciała.
— Marto, ja już nie mam siły na małe dziecko — powiedziałam cicho. — Mam swoje zdrowie, swoje sprawy…
Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Mamo, to twoja wnuczka! Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!
— Ale ja też jestem rodziną — odpowiedziałam drżącym głosem. — Przez tyle lat wszystko było na mojej głowie. Teraz chcę trochę odpocząć.
Wybuchła płaczem. — Myślałam, że mogę na ciebie liczyć…
Nie potrafiłam jej przytulić. Nie potrafiłam powiedzieć nic więcej. Marta wyszła trzaskając drzwiami. Hania patrzyła na mnie wielkimi oczami, a ja czułam się jak najgorsza matka i babcia na świecie.
Kilka dni później dowiedziałam się od sąsiadki, że Marta zostawiła Hanię u swojej koleżanki z pracy. Podobno tamta kobieta miała już dwoje dzieci i zgodziła się pomóc na jakiś czas. Od tego momentu kontakt z Martą urwał się prawie całkowicie. Przestała odbierać moje telefony, nie przychodziła w odwiedziny.
Przez pierwsze tygodnie próbowałam sobie tłumaczyć, że postąpiłam słusznie. Że mam prawo do własnego życia po tylu latach poświęceń. Ale każda noc była coraz trudniejsza. W snach widziałam Hanię bawiącą się w moim ogrodzie, słyszałam jej śmiech…
Weronika próbowała mnie pocieszać. — Ludka, nie możesz wszystkiego brać na siebie. Marta jest dorosła, musi sobie radzić sama.
Ale czy naprawdę matka może zostawić córkę bez pomocy? Czy babcia może odmówić wnuczce?
Pewnego dnia spotkałam Martę przypadkiem w sklepie spożywczym. Była wychudzona, zmęczona, miała podkrążone oczy.
— Mamo — powiedziała chłodno — nie martw się o nas. Radzimy sobie.
Chciałam ją zatrzymać, powiedzieć, że żałuję… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Od tamtej pory minęło pół roku. Nie widziałam Hani ani Marty. Każdego dnia patrzę przez okno i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną.
Czasem wydaje mi się, że słyszę głos Hani pod oknem: „Babciu! Babciu!” Ale to tylko wyobraźnia.
Weronika mówi: — Ludka, musisz im wybaczyć i sobie też.
Ale jak wybaczyć coś takiego? Jak pogodzić się z tym, że wybrałam siebie zamiast własnej rodziny?
Wczoraj dostałam pocztówkę z Niemiec. Na odwrocie dziecięcym pismem było napisane: „Babciu, tęsknię za tobą. Hania.”
Trzymałam tę kartkę w rękach przez całą noc. Płakałam jak dziecko.
Dziś znów stoję przy oknie i patrzę na bawiące się dzieci. Zastanawiam się: czy można naprawić coś takiego? Czy jeszcze kiedyś spojrzę Hani w oczy bez wstydu?
Może ktoś z was wie, jak żyć z takim wyborem? Czy można być szczęśliwym po tym wszystkim? Czy serce matki i babci kiedykolwiek przestaje boleć?