Szczęście w cieniu ławki – opowieść Kingi o utraconym i odnalezionym sensie

— Naprawdę nie masz już dość tego wszystkiego? — zapytałam siebie w myślach, wchodząc do sklepu spożywczego na rogu ulicy. Lodowaty wiatr szczypał mnie w policzki, a śliskie koleiny na chodniku sprawiały, że każdy krok był wyzwaniem. Oczywiście, musiałam założyć buty na obcasach. Jakby to miało cokolwiek zmienić w moim życiu. Do Sylwestra zostały cztery dni, a moja lodówka świeciła pustkami. W domu czekała na mnie nieubrana choinka i cisza, która bolała bardziej niż mróz.

W sklepie panował przedświąteczny chaos. Ludzie przepychali się między półkami, dzieci płakały, a kasjerka z wymalowanym uśmiechem powtarzała mechanicznie: „Dzień dobry, w czym mogę pomóc?”. Przeszłam obok regału z mandarynkami i poczułam znajomy zapach dzieciństwa. Przez chwilę zobaczyłam siebie sprzed lat — małą dziewczynkę, która z niecierpliwością czekała na Wigilię, wierząc, że wszystko jeszcze może się ułożyć.

— Kinga! — usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Magdę, moją dawną koleżankę z liceum. — Co u ciebie? Wyglądasz na zmęczoną.

— Praca, życie… Wiesz jak jest — odpowiedziałam wymijająco. Nie miałam siły tłumaczyć nikomu, że od miesięcy czuję się jak cień samej siebie.

Magda spojrzała na mnie uważnie. — Może wpadniesz do nas na święta? Mama pytała o ciebie.

Uśmiechnęłam się blado. — Dzięki, ale muszę jeszcze wszystko ogarnąć. Może innym razem.

Wyszłam ze sklepu z siatką pełną przypadkowych produktów i poczuciem winy, że znów odrzuciłam czyjąś pomoc. Szłam powoli przez park, próbując nie poślizgnąć się na zamarzniętym śniegu. Nagle usłyszałam cichy szloch. Rozejrzałam się i zobaczyłam pod ławką skuloną postać. To był chłopiec — może dziesięcioletni — trząsł się z zimna i płakał.

— Hej, co ty tu robisz? — przykucnęłam obok niego.

Chłopiec spojrzał na mnie nieufnie. — Zgubiłem się… Mama kazała mi poczekać pod sklepem, ale ona nie wróciła.

Serce mi ścisnęło. — Jak masz na imię?

— Bartek.

— Bartek, chodź ze mną. Znajdziemy twoją mamę albo pójdziemy na policję.

Chłopiec niepewnie wstał i chwycił mnie za rękę. Był lekki jak piórko i cały drżał. Prowadziłam go przez park, rozglądając się za kimś, kto mógłby być jego matką. W głowie kłębiły mi się myśli: co jeśli ona go porzuciła? Co jeśli sama jest w potrzebie?

Dotarliśmy do komisariatu. Policjantka przyjęła nas bez zbędnych pytań. Bartek opowiedział swoją historię: mama miała wrócić po niego po pracy, ale minęły już trzy godziny. Zostawiła mu kanapkę i powiedziała, żeby nie rozmawiał z obcymi.

— Ale ty nie jesteś obca — powiedział cicho Bartek, patrząc na mnie dużymi oczami.

Zostałam z nim jeszcze chwilę, aż zjawiła się jego matka — młoda kobieta o zmęczonej twarzy i oczach pełnych łez.

— Przepraszam… Musiałam zostać dłużej w pracy… Nie miałam wyjścia… — tłumaczyła się policjantce.

Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed kilku lat: samotną matkę walczącą o każdy dzień, o każdy grosz. Przypomniałam sobie własną matkę, która zostawiała mnie pod opieką sąsiadki, bo musiała dorabiać nocami.

Kiedy wyszliśmy z komisariatu, kobieta podziękowała mi drżącym głosem.

— Nie wiem, co bym zrobiła bez pani… Naprawdę…

Uśmiechnęłam się do Bartka i jego mamy. — Każdemu czasem trzeba pomóc. Proszę o siebie dbać.

Wracałam do domu powoli, czując dziwną lekkość. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że moje życie ma jakiś sens — choćby przez chwilę byłam dla kogoś ważna.

W domu usiadłam przy stole i patrzyłam na pustą choinkę. Wyjęłam z szafy stare ozdoby i zaczęłam je wieszać jedna po drugiej. Każda bombka przypominała mi inną historię: pierwszą miłość, rozstanie z ojcem mojego syna, samotne święta po jego wyjeździe za granicę.

Telefon zadzwonił nagle. To była Magda.

— Kinga, naprawdę chciałabym cię zobaczyć w te święta. Wiem, że nie jest ci łatwo. Ale pamiętaj, że masz przyjaciół.

Poczułam łzy pod powiekami. — Dziękuję… Może rzeczywiście powinnam przestać udawać, że wszystko jest w porządku?

Położyłam słuchawkę i spojrzałam na choinkę rozświetloną lampkami. Może szczęście naprawdę kryje się tam, gdzie najmniej się go spodziewamy? Może wystarczy tylko wyciągnąć rękę po pomoc albo samemu ją komuś podać?

Czasem zastanawiam się: ile razy przechodzimy obojętnie obok czyjegoś cierpienia? Ile razy sami boimy się poprosić o wsparcie? Może właśnie teraz ktoś czeka na naszą dłoń pod jakąś ławką…