Szczęście ukryte pod ławką – historia Karoliny
— Znowu nic nie zrobiłam — pomyślałam, wchodząc do sklepu spożywczego przy ulicy Mickiewicza. Do Sylwestra zostały cztery dni, a moja lodówka wciąż była pusta. Nawet choinki nie udekorowałam, choć mama dzwoniła już trzy razy, pytając, czy w tym roku w końcu „zrobię coś z tym swoim życiem”. Wiał lodowaty wiatr, a po odwilży mokry śnieg na chodnikach zamarzł, zamieniając się w śliskie koleiny. Na złość samej sobie włożyłam buty na obcasie, więc teraz dreptałam małymi krokami, jakbym miała zaraz upaść.
W sklepie było tłoczno. Ludzie przepychali się z koszykami, dzieci płakały, ktoś kłócił się z kasjerką o cenę mandarynek. Zatrzymałam się przy półce z makaronami i westchnęłam ciężko. Przede mną stała starsza kobieta — pani Zofia z trzeciego piętra. Uśmiechnęła się do mnie smutno.
— Karolinko, sama dziś? — zapytała cicho.
— Tak, babciu Zosiu. Jak zwykle — odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
— A twoja mama? — dopytywała.
— Mama… — zawahałam się. — Mama jest zajęta. Jak zawsze przed świętami.
Pani Zofia pokiwała głową i odwróciła się do półki. Poczułam ukłucie zazdrości — ona miała rodzinę, wnuki, ktoś na nią czekał. Ja miałam tylko puste mieszkanie i kota, który ostatnio nawet nie chciał ze mną spać.
Przy kasie stałam długo. Ludzie byli nerwowi, ktoś potrącił mnie łokciem. W końcu wyszłam na zewnątrz z dwoma siatkami zakupów. Wiatr uderzył mnie w twarz tak mocno, że łzy napłynęły mi do oczu. Przystanęłam na chwilę pod ławką przy przystanku autobusowym, żeby poprawić szalik.
I wtedy go zobaczyłam.
Pod ławką siedział chłopiec. Może dziesięcioletni, może młodszy. Był brudny, miał rozdarte spodnie i patrzył na mnie wielkimi oczami.
— Co ty tu robisz? — zapytałam cicho.
Chłopiec nie odpowiedział. Przytulił do siebie stary plecak i spojrzał gdzieś w bok.
— Zgubiłeś się? — próbowałam dalej.
Pokręcił głową.
— Czekasz na kogoś?
Wzruszył ramionami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Ludzie przechodzili obok nas obojętnie, jakby go nie widzieli.
— Masz gdzie wrócić? — spytałam jeszcze raz.
— Nie chcę wracać — wyszeptał w końcu.
Zrobiło mi się zimno nie tylko z powodu pogody. Usiadłam ostrożnie na ławce nad nim i wyciągnęłam z siatki czekoladowy batonik.
— Chcesz?
Chłopiec skinął głową i wyciągnął rękę. Zjadł łapczywie, jakby od dawna nic nie jadł.
— Jak masz na imię? — zapytałam.
— Kuba — odpowiedział cicho.
— Ja jestem Karolina. Chcesz się trochę ogrzać? Mieszkam niedaleko.
Spojrzał na mnie nieufnie, ale chyba wygrała ciekawość albo głód. Poszliśmy razem do mojego mieszkania. Kot uciekł pod kanapę na widok nowego gościa. Dałam Kubie gorącą herbatę i koc. Siedzieliśmy w ciszy przez dłuższą chwilę.
— Dlaczego nie chcesz wracać do domu? — spytałam ostrożnie.
Kuba spuścił głowę.
— Mama pije… Tata wyjechał do Niemiec i nie wraca… Mama krzyczy… Lepiej być tu niż tam.
Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Przypomniały mi się własne kłótnie z mamą, jej wieczne pretensje i moje poczucie winy. Ale to przecież nie to samo… Ja miałam wybór. Kuba nie miał nic.
Zadzwoniłam do pani Zofii — wiedziałam, że zna wszystkich w okolicy i może coś poradzić. Przyszła po dziesięciu minutach z termosikiem herbaty i ciepłym szalikiem dla Kuby.
— Dziecko drogie… — westchnęła ciężko. — Trzeba zadzwonić po opiekę społeczną.
Kuba spojrzał na mnie błagalnie.
— Proszę… Nie oddawaj mnie tam…
Nie wiedziałam, co robić. Przecież nie mogłam go zatrzymać u siebie na zawsze. Ale serce mi pękało na myśl, że znów będzie musiał wrócić do tego piekła.
Przez całą noc nie spałam. Siedziałam przy Kubie i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myślałam o własnym dzieciństwie — o tym, jak bardzo chciałam być kochana i akceptowana przez mamę, a ona zawsze była zajęta pracą albo swoimi problemami. Czy ja też kiedyś kogoś zawiodłam?
Rano zadzwoniła moja mama.
— Karolina, czy ty w ogóle zamierzasz przyjechać na święta? Ojciec się pyta! — usłyszałam jej zirytowany głos.
— Mamo… znalazłam chłopca pod ławką… On nie ma dokąd pójść…
— Co ty znowu wymyślasz?! Zawsze musisz się mieszać w cudze sprawy! Lepiej byś o sobie pomyślała!
Rozłączyłam się bez słowa. Łzy popłynęły mi po policzkach. Kuba patrzył na mnie ze strachem.
— Przepraszam… Nie chciałem kłopotów…
Przytuliłam go mocno.
— To nie twoja wina, Kubuś…
W końcu przyszła opieka społeczna. Pani urzędniczka była młoda i miła, obiecała znaleźć dla Kuby miejsce w rodzinie zastępczej na czas świąt. Pożegnałam go ze ściśniętym sercem. Wyszedł z mojej klatki schodowej z nowym szalikiem od pani Zofii i moim batonikiem schowanym w kieszeni.
Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na śnieg spadający na puste ulice. Kot wskoczył mi na kolana i zamruczał cicho. Wtedy poczułam coś dziwnego — jakby pod tą całą warstwą smutku i zmęczenia pojawiło się coś jasnego, ciepłego… Może to było szczęście?
Czy naprawdę trzeba mieć wszystko poukładane w życiu, żeby być szczęśliwym? A może szczęście czasem kryje się tam, gdzie najmniej się go spodziewamy — nawet pod zwykłą ławką na przystanku autobusowym?