Suknia na ostatni bal: historia pani Zofii

— Przepraszam, czy mają panie suknie wieczorowe? — mój głos ledwo przebił się przez ciszę sklepu, w którym pachniało nowością i perfumami. Dwie młode sprzedawczynie spojrzały na mnie z ukosa, jakby mój widok był czymś nie na miejscu. Poczułam na sobie ich wzrok — szybki, oceniający, pełen niechęci.

Weszłam do sklepu z odzieżą w centrum Radomia, bo tego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Moje włosy były rozczochrane, bo od rana lało i wiatr szarpał mi głowę. Ubranie — stare, sprane spodnie i sweter po mężu, sandały z wytartą podeszwą. W ręku ściskałam pomiętą reklamówkę z Biedronki, bo tylko taką miałam pod ręką. Czułam się jak intruz, ale musiałam spróbować.

— Wieczorowe? — powtórzyła jedna z nich, ta z mocno pomalowanymi ustami. — A na jaką okazję, jeśli można spytać?

Zawahałam się. Wstydziłam się powiedzieć prawdę. Że idę na bal seniora w domu kultury. Że chcę choć raz poczuć się piękna, jak kiedyś, zanim życie mnie przygniotło. — Dla córki — skłamałam cicho.

Druga sprzedawczyni uśmiechnęła się pod nosem. — Proszę bardzo, mamy tu kilka modeli, ale raczej w młodszych rozmiarach…

Przeszłam między wieszakami, dotykając materiałów, które wydawały mi się zbyt delikatne dla moich szorstkich dłoni. W głowie słyszałam głos mojej córki: „Mamo, po co ci to? Przecież i tak nigdzie nie wychodzisz”. Syn od lat mieszka w Niemczech, dzwoni raz na miesiąc. Mąż zmarł pięć lat temu. Od tamtej pory jestem sama ze swoimi myślami i wspomnieniami.

— Może ta? — zaproponowała sprzedawczyni, pokazując mi krótką sukienkę z cekinami. — Bardzo modna w tym sezonie.

Spojrzałam na nią i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie dlatego, że była brzydka. Po prostu wiedziałam, że nie jest dla mnie. Że nie jestem już kobietą, która może nosić takie rzeczy bez śmieszności.

— A może coś dłuższego? — zapytałam nieśmiało.

Sprzedawczynie wymieniły spojrzenia. — Dłuższe mamy tylko w większych rozmiarach… Ale nie wiem, czy będzie pani pasować.

Przymierzalnia była zimna i ciasna. Przymierzyłam jedną z sukienek — granatową, z prostym krojem. Materiał opinał się na moich biodrach, a w lustrze zobaczyłam starą kobietę z podkrążonymi oczami i zmęczoną twarzą. Ale przez chwilę wyobraziłam sobie, że jestem młoda, że tańczę z mężem na naszym pierwszym balu. Że życie jeszcze przede mną.

— I jak? — zapytała sprzedawczyni zniecierpliwionym tonem.

— Wezmę ją — powiedziałam cicho, choć wiedziałam, że to wydatek ponad moje możliwości. Emerytura ledwo starcza na leki i rachunki. Ale czasem trzeba zrobić coś szalonego.

Przy kasie sprzedawczynie rozmawiały między sobą:
— Widzisz? Mówiłam ci, że nic nie kupi.
— A jednak…

Podałam im zmiętą reklamówkę i wyjęłam portfel. Każda moneta wydawała się ważyć tonę. Kiedy wychodziłam ze sklepu, usłyszałam za plecami:
— Ciekawe, czy naprawdę pójdzie gdzieś w tej sukience…

Na ulicy deszcz już nie padał. Usiadłam na ławce i spojrzałam na ludzi przechodzących obok. Każdy gdzieś się spieszył, nikt nie patrzył na starą kobietę z reklamówką i nową sukienką w środku. Przypomniałam sobie dzieciństwo na wsi pod Radomiem — jak mama szyła mi sukienki ze starych firanek, jak tata zabierał mnie na potańcówki do remizy. Wtedy wszystko wydawało się prostsze.

W domu długo patrzyłam na sukienkę wiszącą na drzwiach szafy. Zadzwoniła córka:
— Mamo, po co ci ta sukienka? Przecież nie masz już dwudziestu lat!
— Chciałam poczuć się ładna — odpowiedziałam cicho.
— Lepiej byś sobie kupiła coś praktycznego…

Zamknęłam oczy i poczułam znajome ukłucie żalu. Czy naprawdę już nie mam prawa do marzeń? Czy starość oznacza tylko czekanie na śmierć?

Na balu seniora było gwarno i radośnie. Inne kobiety miały kolorowe sukienki, śmiały się i tańczyły. Ja siedziałam z boku, trzymając kieliszek kompotu. W końcu podszedł do mnie pan Marian — wdowiec z sąsiedztwa.
— Pani Zofio, zatańczymy?

Zgodziłam się i przez chwilę znów byłam młoda. Sukienka falowała wokół moich nóg, a ja czułam się lekka jak piórko. Ludzie patrzyli na mnie inaczej — z szacunkiem, z uśmiechem.

Po powrocie do domu usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czy warto było wydać ostatnie pieniądze na tę sukienkę? Może tak. Może czasem trzeba zrobić coś tylko dla siebie, nawet jeśli inni tego nie rozumieją.

Czy starość naprawdę odbiera nam prawo do marzeń? Czy godność można kupić za cenę jednej sukienki? Czasem myślę, że to nie rzeczy nas zmieniają, ale odwaga, by być sobą — nawet jeśli świat patrzy na nas z góry.