Pod powierzchnią szczęścia: Historia Zuzanny
– Zuzanna, nie możesz tak po prostu uciekać! – głos ojca odbił się echem po korytarzu, kiedy trzaskałam drzwiami swojego pokoju. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie początek końca wszystkiego, co znałam. Miałam dziewiętnaście lat i świat właśnie rozpadł mi się na kawałki.
Mama odeszła nagle. Rak. Słowo, które brzmi jak wyrok i zostawia po sobie pustkę, której nie da się niczym wypełnić. Przez pierwsze tygodnie po pogrzebie żyłam jak w zawieszeniu – nie płakałam, nie krzyczałam, tylko patrzyłam w sufit i czekałam, aż coś się zmieni. Ojciec próbował być silny, ale widziałam, jak nocami płacze w kuchni nad kubkiem zimnej herbaty. Myślałam wtedy, że jesteśmy razem w tej żałobie. Myliłam się.
Minęły trzy miesiące, kiedy ojciec przedstawił mi Annę. – Zuzia, musisz ją poznać. Jest dla mnie ważna – powiedział, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Anna była miła, uśmiechnięta, pachniała drogimi perfumami i mówiła do mnie „kochanie”, jakby znała mnie od lat. Nienawidziłam jej za to. Za to, że zajęła miejsce mamy przy stole, za to, że ojciec przy niej znowu się śmiał.
W domu zaczęły się ciche wojny. Anna gotowała obiady, których nie jadłam. Ojciec próbował rozmawiać ze mną o studiach i przyszłości, a ja odpowiadałam półsłówkami albo wychodziłam z domu bez słowa. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Wtedy pojawił się Tomek.
Tomek był starszy ode mnie o dwa lata, studiował informatykę na Politechnice Warszawskiej i miał ten uśmiech, który sprawiał, że przez chwilę zapominałam o wszystkim. Poznaliśmy się na imprezie u koleżanki – on podszedł pierwszy, zapytał o imię i od razu zaczął opowiadać dowcipy. Śmiałam się wtedy pierwszy raz od miesięcy.
Z Tomkiem wszystko wydawało się łatwiejsze. Zabierał mnie na długie spacery po Starym Mieście, kupował gorącą czekoladę na Nowym Świecie i mówił, że jestem najpiękniejsza na świecie. Przy nim mogłam udawać, że jestem szczęśliwa. Udawać – bo prawda była taka, że każdej nocy wracały do mnie obrazy mamy i pustka w domu.
Pewnego wieczoru Tomek zaproponował wspólny wyjazd nad morze. – Oderwiemy się od wszystkiego – powiedział z entuzjazmem. Pojechaliśmy do Sopotu na weekend. Spacerowaliśmy po plaży, śmialiśmy się i robiliśmy zdjęcia na molo. Wydawało mi się wtedy, że może jednak potrafię być szczęśliwa.
Ale iluzja szybko prysła. Po powrocie Tomek zaczął się zmieniać – coraz częściej nie odbierał telefonu, tłumaczył się nauką albo spotkaniami z kolegami. Zaczęłam czuć się niewidzialna nawet dla niego. Pewnego dnia zobaczyłam go w kawiarni z inną dziewczyną – śmiali się tak samo jak my kiedyś. Nie zrobiłam awantury. Po prostu wyszłam i wróciłam do pustego mieszkania.
W domu czekała na mnie Anna z obiadem. – Zuzia, usiądź ze mną chociaż na chwilę – poprosiła cicho. Patrzyła na mnie z troską, której nie chciałam przyjąć. – Wiem, że jest ci ciężko…
– Nie wiesz nic! – wybuchłam nagle. – Nigdy nie będziesz moją mamą!
Anna spuściła wzrok i wyszła z kuchni bez słowa. Zostałam sama przy stole z talerzem zimnej zupy.
Następne dni ciągnęły się jak w zwolnionym tempie. Przestałam chodzić na uczelnię, zamykałam się w pokoju i przeglądałam stare zdjęcia mamy. Ojciec próbował rozmawiać ze mną wieczorami:
– Zuzia… Ja też tęsknię za twoją mamą. Ale musimy żyć dalej.
– Ty już żyjesz dalej – odpowiedziałam gorzko.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam i spakowałam walizkę. Pojechałam do babci na wieś pod Radomiem. Tam czas płynął inaczej – powoli, spokojnie. Babcia nie zadawała pytań, tylko robiła herbatę z malinami i pozwalała mi milczeć tyle, ile potrzebowałam.
To właśnie tam zaczęłam rozumieć, że całe moje życie było grą pozorów. Udawałam przed ojcem, że wszystko jest w porządku; przed Anną – że jej nienawidzę; przed Tomkiem – że jestem szczęśliwa; przed sobą – że sobie radzę.
Pewnego wieczoru babcia usiadła obok mnie na werandzie:
– Wiesz, Zuzia… Szczęście to nie jest coś, co można dostać od kogoś innego. Trzeba je znaleźć w sobie.
Te słowa długo we mnie rezonowały. Zaczęłam pisać pamiętnik, chodzić na długie spacery po polach i powoli godzić się z tym, co straciłam. Zrozumiałam też, że Anna nie była moim wrogiem – była tylko kobietą, która próbowała odnaleźć swoje miejsce w naszym rozbitym domu.
Po miesiącu wróciłam do Warszawy. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Annę przy stole.
– Przepraszam – powiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach i tylko skinęła głową.
Ojciec przytulił mnie mocno pierwszy raz od śmierci mamy.
Dziś wiem jedno: szczęście nie jest oczywiste ani łatwe do znalezienia. Czasem trzeba przejść przez piekło samotności i rozczarowania, żeby odkryć własną wartość i nauczyć się kochać życie na nowo.
Czy naprawdę umiemy rozpoznać prawdziwe szczęście? A może przez całe życie uciekamy przed sobą samymi?