Gdzie śpisz? – Historia Zosi, która uciekła przed domem, ale nie przed sobą

– Gdzie śpisz? – zapytała mnie kobieta w okularach, kiedy po raz trzeci zauważyła mnie na ławce przy peronie czwartym. Miała w głosie coś z troski, ale i nieufności. Przez chwilę udawałam, że nie słyszę, patrząc na rozkład jazdy, jakby to on miał mi odpowiedzieć na pytania, których bałam się zadać sama sobie.

Nie wiem, dlaczego ciągnie mnie na dworce. Może dlatego, że pociągi nie czekają – odjeżdżają punktualnie, nawet jeśli ty nie jesteś gotowy. Albo może chodzi o to, że na peronach łatwiej się oddycha – ten gwar, ruch, obce twarze. Nikt nie patrzy za długo. Nikt nie zadaje pytań. Wszystko ulotne, jakby świat mógł się rozpłynąć w dźwięku odjeżdżającego pociągu.

Mam na imię Zosia. Mam dwadzieścia dwa lata i od trzech miesięcy nie wróciłam do domu. Właściwie nie wiem już, czy mam dom. Ostatnia kłótnia z mamą była jak trzęsienie ziemi – słowa, które padły, rozbiły wszystko na kawałki. „Nie rozumiesz mnie! Nigdy nie rozumiałaś!” – krzyczałam, a ona odpowiadała: „To ty nie chcesz słuchać!”. Tata milczał jak zwykle, chowając się za gazetą, jakby to mogło go ochronić przed naszym gniewem.

Wyszłam wtedy z domu z plecakiem i dwoma stówkami w kieszeni. Myślałam, że wrócę po kilku dniach – przecież zawsze wracałam. Ale tym razem coś się zmieniło. Może to duma, może strach przed przyznaniem się do porażki. Albo po prostu nie miałam już siły wracać do miejsca, gdzie każdy dzień był walką o oddech.

Na dworcu Warszawa Centralna nauczyłam się spać z jednym okiem otwartym. W nocy przychodzą tu różni ludzie – bezdomni, pijani studenci, kobiety z walizkami większymi od nich samych. Każdy ma swoją historię i każdy udaje, że nie widzi innych. Ja też udaję.

Czasem spotykam Tomka – chłopaka w moim wieku, który twierdzi, że podróżuje po Polsce autostopem. Opowiada mi historie o miejscach, których nigdy nie widziałam: o jeziorach na Mazurach, o starych kinach w Łodzi, o nocnych spacerach po Wrocławiu. Lubię go słuchać, bo wtedy przez chwilę zapominam o tym, gdzie jestem i dlaczego tu jestem.

– Zosia, czemu nie wrócisz do domu? – zapytał pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na zimnej ławce.
– Bo tam nie ma dla mnie miejsca – odpowiedziałam cicho.
– A tutaj jest?
Nie odpowiedziałam. Bo przecież wiedziałam, że tu też jestem tylko przechodniem.

Najgorsze są poranki. Kiedy budzę się zmarznięta i przez chwilę nie pamiętam, gdzie jestem. Potem przychodzi rzeczywistość: brudna podłoga dworca, zapach kawy z automatu i ludzie spieszący się do pracy. Patrzę na nich i zastanawiam się, czy ktoś z nich zauważyłby moją nieobecność, gdybym nagle zniknęła.

Czasem dzwoni mama. Nie odbieram. Boję się jej głosu – tej mieszanki troski i wyrzutu sumienia. Boję się pytań: „Gdzie jesteś? Co robisz? Kiedy wrócisz?” Nie mam odpowiedzi.

Pewnego dnia spotkałam panią Krysię – starszą kobietę sprzedającą kanapki na dworcu. Dała mi bułkę i powiedziała: „Dziecko, życie jest jak pociąg – czasem trzeba wysiąść na nieznanej stacji”. Uśmiechnęłam się wtedy pierwszy raz od tygodni.

Ale są też gorsze dni. Dni, kiedy brakuje mi pieniędzy na jedzenie i muszę wybierać między bułką a biletem do ciepłego tramwaju. Dni, kiedy ktoś próbuje mnie okraść albo kiedy muszę uciekać przed pijanym facetem zaczepiającym dziewczyny na peronie.

Najbardziej jednak boli samotność. Wieczorami wyciągam z plecaka stary zeszyt i piszę listy do mamy, których nigdy nie wyślę:

„Mamo,
Nie wiem, czy jeszcze potrafię być twoją córką. Może nigdy tego nie umiałam? Przepraszam za wszystko. Za krzyk, za drzwi trzaśnięte w złości, za łzy których nie chciałam ci pokazać…”

Piszę i płaczę. Potem chowam zeszyt głęboko do plecaka i udaję przed sobą samą, że jestem silna.

Pewnej nocy Tomek przyniósł mi herbatę w plastikowym kubku.
– Zosia… Może pojedziemy gdzieś razem? Do Gdańska? Albo jeszcze dalej?
Patrzyłam na niego długo.
– A jeśli tam też nie znajdę swojego miejsca?
– To będziemy szukać dalej – odpowiedział bez wahania.

Zazdrościłam mu tej pewności siebie. Ja zawsze się bałam – nowych miejsc, nowych ludzi, nowych początków.

W końcu jednak coś we mnie pękło. Po kolejnej bezsennej nocy zadzwoniłam do mamy. Odebrała natychmiast.
– Zosia?!
Przez chwilę obie milczałyśmy.
– Mamo… Chciałabym wrócić do domu.
Po drugiej stronie usłyszałam cichy płacz.
– Czekam na ciebie każdego dnia.

Wróciłam następnego ranka. Mama przytuliła mnie mocno i długo płakałyśmy razem w kuchni przy herbacie z cytryną.

Ale dom już nie był taki sam. Ja też nie byłam taka sama. Tata próbował udawać, że nic się nie stało – pytał tylko o studia i pracę dorywczą. Mama chodziła na palcach wokół mnie, jakby bała się kolejnej burzy.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem trzeba odejść bardzo daleko, żeby zobaczyć własny dom z innej perspektywy. I żeby zrozumieć siebie.

Czasami pytam siebie: czy naprawdę można uciec od przeszłości? Czy da się znaleźć swoje miejsce w świecie pełnym obcych peronów? Może każdy z nas jest tylko przechodniem – szukającym stacji, na której w końcu poczuje się jak u siebie?