Czerwcowe opowieści: Buciki na parapecie i cienie przeszłości
— Mówiłam ci, że tak się kiedyś skończy — burknęła mama, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. Stałam w kuchni, z mokrymi rękami po zmywaniu, kiedy usłyszałam głuchy stukot na chodniku pod oknem. Buciki Zosi, te różowe z motylkiem, które suszyłam na parapecie, bo nie mamy balkonu, leżały teraz dwa piętra niżej, tuż przy wejściu do klatki.
Mama westchnęła ciężko i usiadła przy stole, poprawiając szalik na szyi, choć w czerwcu nie było już zimno. — Sto razy ci powtarzałam, żeby nie skakać z tymi rzeczami przez okno. Jak je teraz odzyskasz? — dodała z wyrzutem.
Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Miała cztery lata i jej świat był prosty: buciki były jej ulubione, a ja byłam jej bohaterką. Przynajmniej do tej pory. — Mamusiu, buciki spadły? — zapytała cicho.
— Tak, kochanie. Zaraz je przyniosę — odpowiedziałam, próbując ukryć drżenie głosu. Wyszłam na klatkę schodową, czując na sobie spojrzenie mamy. Zawsze była krytyczna, zawsze wiedziała lepiej. Nawet teraz, kiedy sama byłam matką, jej słowa potrafiły zranić jak ostry nóż.
Schodząc po schodach, przypomniałam sobie dzieciństwo w tym samym bloku. Mama nigdy nie pozwalała mi biegać boso po podwórku ani suszyć rzeczy na parapecie. Wszystko musiało być pod kontrolą. Czułam wtedy duszność i marzyłam o własnym domu, gdzie nikt nie będzie mi mówił, co robić.
Na dole spotkałam sąsiada pana Staszka. — Ola, coś się stało? — zapytał z troską.
— Buciki Zosi spadły z okna — wyjaśniłam zawstydzona.
— Dzieci rosną szybko, ale buty nie latają — zażartował, podając mi buciki. Uśmiechnęłam się blado i podziękowałam.
Wracając na górę, czułam narastającą złość. Dlaczego mama zawsze musi wszystko komentować? Dlaczego nie może po prostu przytulić mnie i powiedzieć: „Nic się nie stało”? Zosia rzuciła mi się na szyję, gdy tylko weszłam do mieszkania.
— Mam buciki! — krzyknęła radośnie.
Mama spojrzała na mnie z wyższością. — Widzisz? Gdybyś mnie słuchała…
Nie wytrzymałam. — Mamo, mogłabyś choć raz przestać mnie krytykować? Robię wszystko najlepiej jak potrafię!
Zapadła cisza. Zosia patrzyła to na mnie, to na babcię. Mama odwróciła wzrok i zaczęła nerwowo poprawiać obrus.
— Ja tylko chcę dla was dobrze — powiedziała cicho.
— Ale czasem twoje „dobrze” boli bardziej niż cokolwiek innego — odpowiedziałam równie cicho.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Zosia bawiła się bucikami na dywanie. W powietrzu wisiał zapach kawy i napięcia.
Po południu mama wyszła z Zosią na plac zabaw. Zostałam sama w kuchni i poczułam ulgę. Usiadłam przy stole i spojrzałam przez okno na podwórko, gdzie kiedyś bawiłam się z koleżankami. Teraz wszystko wydawało się mniejsze, bardziej szare.
Telefon zadzwonił nagle. To był Tomek, mój mąż. — Jak tam dziewczyny? — zapytał pogodnie.
— Buciki spadły z okna — odpowiedziałam bez entuzjazmu.
— Ola… Nie przejmuj się takimi rzeczami. Zosia ma ciebie i to jest najważniejsze.
Chciałam mu powiedzieć o mamie, o tym jak bardzo mnie rani swoimi słowami, ale zabrakło mi odwagi. Tomek zawsze powtarzał: „Ola, ona już się nie zmieni”.
Wieczorem mama wróciła z Zosią. Mała była zmęczona i zasnęła niemal od razu. Mama usiadła naprzeciwko mnie w kuchni.
— Pamiętasz swoje czerwone sandałki? Te, które zgubiłaś nad Wisłą? — zapytała nagle.
Zaskoczyło mnie to pytanie. — Pamiętam… Byłam wtedy taka smutna.
Mama westchnęła. — Wtedy też byłam dla ciebie surowa. Bałam się, że sobie nie poradzisz w życiu. Chciałam cię nauczyć odpowiedzialności… Ale może przesadziłam.
Spojrzałyśmy na siebie inaczej niż zwykle. W jej oczach zobaczyłam zmęczenie i żal.
— Mamo… Ja też się boję. Boję się, że nie będę dobrą matką dla Zosi. Że powtórzę twoje błędy…
Mama uśmiechnęła się smutno. — Każda z nas popełnia błędy. Najważniejsze to kochać i próbować jeszcze raz.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.
Kiedy leżałam już w łóżku obok śpiącej Zosi, myślałam o tym wszystkim. O bucikach na parapecie, o słowach mamy i o własnych lękach.
Czy potrafię być inną matką niż moja mama? Czy można przerwać łańcuch rodzinnych żalów i nauczyć się kochać bezwarunkowo?
Może właśnie takie drobne wydarzenia jak upadek bucików są początkiem większych zmian? Co wy o tym myślicie?