Cisza za oknem – opowieść o stracie i nadziei

Cisza za oknem była tak gęsta, że niemal czułam jej ciężar na klatce piersiowej. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w szarą taflę nieba, gdy nagle usłyszałam własny głos. Był cichy, niemal obcy, jak echo z dalekiej przeszłości: — Dzień dobry. Słowa drżały, jakby bały się naruszyć kruchy spokój. Należały do innego życia — tego, gdzie rano słychać było dziecięcy śmiech, trzask garnka, a małe rączki ciągnęły mnie do okna, żeby pokazać pierwszego wróbla na gałęzi.

Teraz nie było już tych rączek. Nie było śmiechu. Byłam tylko ja i Andrzej, mój mąż, który od miesięcy milczał jeszcze bardziej niż ja. Odkąd nasza Zosia odeszła, dom stał się pusty jak nigdy wcześniej. Każdy kąt przypominał mi o niej — jej ulubiona lalka leżała pod łóżkiem, a na parapecie wciąż stała doniczka z uschniętym kwiatkiem, który kiedyś podlewała z takim zapałem.

Andrzej siedział naprzeciwko mnie, z gazetą w ręku, ale nie czytał. Udawał tylko, że coś go interesuje poza tą ciszą. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rozbić talerz o podłogę, zrobić cokolwiek, by wyrwać nas z tego letargu. Zamiast tego powtórzyłam cicho:
— Dzień dobry.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie poznawał własnej żony. Jego oczy były zmęczone, podkrążone od bezsennych nocy.
— Dzień dobry — odpowiedział po chwili, a jego głos zabrzmiał szorstko.

Przez moment patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W powietrzu wisiało tysiąc niewypowiedzianych słów. Chciałam zapytać: „Czy jeszcze mnie kochasz? Czy potrafimy być razem bez niej?” Ale nie potrafiłam.

Zamiast tego wstałam i zaczęłam sprzątać kuchnię. Każdy ruch był mechaniczny — wycieranie blatu, układanie talerzy, mycie kubków po herbacie, której nikt nie dopił. W pewnym momencie poczułam na sobie wzrok Andrzeja.
— Marta… — zaczął niepewnie. — Może… może powinniśmy gdzieś wyjść? Do ludzi?

Zatrzymałam się w pół ruchu. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Do ludzi? Po tym wszystkim? Jak mam patrzeć sąsiadom w oczy? Jak mam słuchać ich współczujących szeptów?
— Nie chcę — odpowiedziałam ostro. — Nie jestem gotowa.

Andrzej westchnął ciężko i wrócił do swojej gazety. Wiedziałam, że go ranię, ale nie potrafiłam inaczej. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią albo jeszcze głębszym milczeniem.

Wieczorem usiadłam na łóżku Zosi. Przesunęłam dłonią po jej poduszce, czując znajomy zapach dziecięcego szamponu. Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie dzień, kiedy ją straciliśmy — ten przeklęty wypadek samochodowy na zakręcie pod lasem. Wszystko wydarzyło się tak szybko: krzyk hamulców, roztrzaskane szkło, cisza… Potem już tylko szpital i lekarz mówiący: „Przykro mi”.

Od tamtej pory żyliśmy jak duchy. Rodzina próbowała nas wspierać — mama dzwoniła codziennie, siostra przychodziła z ciastem i próbowała rozmawiać o wszystkim, tylko nie o Zosi. Ale ja nie chciałam nikogo widzieć. Nawet Andrzej stał się dla mnie obcy.

Pewnej nocy obudziłam się zlana potem. Śniła mi się Zosia — biegła przez łąkę i wołała mnie po imieniu. Obudziłam Andrzeja:
— Słyszałeś ją? — zapytałam szeptem.
— Nikogo nie słyszałem — odpowiedział zmęczonym głosem.
— Ja ją słyszę każdej nocy — powiedziałam przez łzy.

Andrzej objął mnie niezdarnie. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam jego ciepło. Przez chwilę płakaliśmy razem.

Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer. Ubrałam płaszcz Zosi i wyszłam przed dom. Za oknem była ta sama cisza co zawsze, ale tym razem wydawała się mniej przytłaczająca. Spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
— Marto… tak mi przykro — powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałam nic, ale jej obecność była jak plaster na ranę.

Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy stole.
— Musimy spróbować żyć dalej — powiedział cicho.
— Nie wiem jak — odpowiedziałam szczerze.
— Może razem znajdziemy sposób?

Spojrzałam na niego i po raz pierwszy od dawna zobaczyłam w jego oczach nadzieję. Może rzeczywiście powinniśmy spróbować? Może Zosia chciałaby, żebyśmy byli szczęśliwi?

Cisza za oknem już mnie nie przerażała. Była jak biała kartka — mogłam ją zapisać na nowo.

Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się żyć bez kogoś, kto był całym naszym światem? Czy można jeszcze odnaleźć sens w codzienności? Może odpowiedź kryje się właśnie w tej ciszy…